środa, 12 lutego 2014

bezglutenowa Granada


Tym razem opowieść o Granadzie zacznę od kuchni. Dosłownie, bo przecież o żywienie bezglutenowca na wyjeździe chodzi:) Wyjeżdżając do Hiszpanii nie trzeba zabierać całej torby bezglutenowego jedzenia. To kraj cywilizowany, gdzie tak jak w całej UE obowiązują przepisy nakazujące producentom żywności odpowiednie informowanie nabywcy o zawartości alergenów w produkcie. W Hiszpanii produkty bezglutenowe etykietowane są naklejkami z napisem "SIN GLUTEN". Produkty te znajdziemy w większości supermarketów, niektórych aptekach oraz sklepach ze zdrową żywnością (Herbolarios). Podróżując po Hiszpanii nastawiam się głównie na świeże owoce i warzywa, owoce morza i lokalne specjały. Do tych niewątpliwie należy tapas.

Tapas to określenie przystawek, starterów i zakąsek, które serwowane są w barach i lokalach, gównie jeden talerzyk do kieliszka wina. W barze nieopodal miejsca, w którym się zatrzymałam, kieliszek wina plus talerz tapas kosztowały zaledwie 2-2,5 € (8-10 zł za talerz jedzenia i kieliszek wina?? How cool is that?!).  Oczywiście im bliżej centrum i starego miasta, tym ceny są wyższe a talerze mniejsze. Należy pamiętać jednak, że dla "lokalsów" gotuje się lepiej i taniej, warto więc sprawdzić bary na obrzeżach centrum miasta.
Tapas może być różne.Od hamburgera przez kanapkę z szynką, mięsem, serem, etc. po talerzyk oliwek, serów, garść chipsów, tortille czy pomidory z oliwą. Trzeba jednak mieć na uwadze, że nie w każdym barze pozwolą nam wybrać konkretny rodzaj tapas. Dla bezglutenowca najlepszym wyjściem są takie bary, gdzie samemu decydujesz czym zagryzasz wino. To co mi przypadło do gustu najbardziej (pomijając oliwę z oliwek i same oliwki, których smak jest dużo głębszy i pełen słońca) to tortilla de patata zwana spanish omelette, która z pojmowaną po polsku tortillą ma niewiele wspólnego (w kolażu tapas w lewym górnym rogu).

Ciekawostka. Widzicie na zdjęciu leżące na podłodze śmieci? To rachunki, chusteczki, kawałki jedzenia. Dla nas może wydawać się to dziwne, ale uwaga - to bardzo waży znak od lokalsów. Śmieci świadczą bowiem o popularności danego lokalu. Im więcej papierów zauważycie na posadzce, tym lepsze jedzenie dostaniecie w barze!
Trzeba też zdać sobie sprawę z tego, że tapas bardzo często jedzone jest na stojąco przy barze. U nas posiłek taki byłby nie do pomyślenia, Hiszpanie jednak zdecydowanie nie mają nic przeciwko.

Niestety z lokalnych przysmaków i mast eat w wersji gluten free to już wszystko. Teraz coś dla grzeszników - czyli być i nie spróbować to jak nie żyć w ogóle.

Salmorejo, czyli zupka-przecier pomidorowy z pomidorów rzecz jasna i chleba (oraz odbrobiną oliwy, czosnku, vinegre). Wystarczy wszystkie składniki porządnie ze sobą zblendować i podać na zimno z dodatkiem jajka ugotowanego na twardo oraz hiszpańskiej szynki. Zupa jest lekko słodkawa i ma bardzo aksamitną strukturę. Jedyną i największą jej wadą jest GLUTEN, który podstępnie się w niej chowa. Dla osób mogących go jeść, obowiązkowy punkt na liście. Smak południowej Hiszpanii w jednej miseczce!




Churros, to kolejny powód dla którego zgrzeszyłam. Ten wypiek wygląda mało apetycznie, pachnie zabójczo, smakuje ciekawie. Wytwarzany jest z mąki pszennej, oleju i cukru. Wyciska się go ze specjalnej formy na głęboki olej i tak podsmaża chwilę. Jest to jeden z najpopularniejszych przysmaków śniadaniowych w Hiszpanii. Jest również tradycyjną potrawą na noworocznym stole. W Granadzie je się go po umoczeniu w filiżance gorącej czekolady (chocolate noc churros). Mnie osobiście ten zestaw nie odpowiadał i wolałam czysty wypiek. Co prawda zjadłam tylko pół porcji ale i tak potem bolał mnie brzuszek... 



W Hiszpanii wciąż jedzenie leży/wisi na ulicach. Mnie już chyba zawsze będzie cieszył widok dojrzewających spokojnie w słońcu (w styczniu!!!) cytrusów barwnie ożywających zielone korony drzew. Można tu znaleźć całe drzewa obsypane owocami, tak jak to na zdjęciu obok. Początkowo myślałam, że te pomarańczowawe kuleczki , to coś jak nasze mirabelki. Oczy jednak już nie tak dobre mam, bo dopiero z bliska okazało się, że to miniaturowe mandarynki! Nie ręczę za jadalność tych owoców. Mi wystarczy, że cieszą oko. 



Na koniec odkrycie, jakiego dokonałam na norweskim lotnisku. Hot dog czyli skandynawska parówka (polse) serwowana z pure ziemniaczanym zamiast bułki. How cool is that? :D


2 komentarze:

  1. Tortilla patatas to genialna rzecz, prosta jak pół metra sznurka. Robię ją co jakiś czas, a nauczyłam się ją robić od Dunki.
    To ja, wmk:)

    OdpowiedzUsuń