Poranna podróż przez zakorkowane miasto na koniec świata (bo psychiatryki zawsze znajdują sie na końcu świata, vide choćby najnowszy film Dolana), gdzie w cieniu Świątyni Opatrzności Bożej sypie się Instytut Psychiatrii i Neurologii, zawsze ryje mi mózg. Nie chodzi o to, że trzeba wstać o nieludzkiej porze i dodatkowo pamiętać, by nasikać do pojemnika i bezpiecznie przewieźć go do punktu badań. Przez 4 lata zdążyłam już nauczyć się wieczornego programowania porannego wyjazdu. Nie idzie o fakt, że jadący tam autobus E-2 zawsze jest zapchany. Nie. W końcu w okolicach Belwederu robi się luz. Nie chodzi też o to, że wysiadając na przystanku IPIN czuje się oceniana przez pozostających w autobusie podróżnych. Tak! Na chorą neurologicznie nie wyglądam ergo muszę mieć jakieś srogie zaburzenia psychiczne (w praktyce to zdanie potwierdza tylko pewnego rodzaju zaburzenia, które mnie nękają). A posiadanie w Polsce problemów psychicznych to wciąż temat wstydliwy.
Sprawa jest prosta. Jadąc tam na 2 godziny staję się chorą. O ile na co dzień nie czuję się niezdrowa, to w szpitalu uświadamiam sobie, że zdrowa nie jestem. Najwięcej czasu, jako pacjent włożony w tryby polskiej służby zdrowia, spędzam w kolejkach. Czekając na pobranie krwi, w kolejce do lekarza po receptę, w kolejce do komórki rozliczeń z NFZ, która potwierdzi na 3 osobnych dokumentach, że mogę otrzymać lek, aż w końcu w ogonku do APTEKI po leki. Czekam i obserwuję. Siedząc pod drzwiami mojego doktora na korytarzu Oddziału Rehabilitacji Neurologicznej słucham przeraźliwych pokrzykiwań chorych. I myślę tylko o tym, jak nie zwariować. Jak zachować w tej całej bajce siebie. Ocierając się psychicznie o chorych, w lżejszych lub cięższych stadiach (choć najczęściej cięższych, bo wymagających hospitalizacji) próbuję nie wpuścić do głowy przeraźliwych gardłowych krzyków, wykrztuszanych w wyrazie niemocy i złości na paraliż. Staram się nie myśleć o człowieku zamkniętym w klatce znieruchomiałego ciała. Odpycham natrętnie powracające sceny Motyla i Skafandra. Próbuję nie dopuścić do gdybania... A co jeśli mnie się to stanie?
I przez te krótkie 2 godziny wsiąkam tyle strachu i bólu i poczucia niesprawiedliwości, że starcza mi na cały kwartał. Na szczęście nauczyłam się te uczucia zostawiać za drzwiami szpitala.