Całą noc śniły mi się zamachy terrorystyczne w mieście nie do określenia. Byłam tam, poruszałam się po ulicach, widziałam pourywane kończyny, katastroficzne obrazki. Towarzyszył mi olbrzymi strach, zwłaszcza gdy mijałam kosz na śmieci. Panika i dramat. Pot i łzy i błaganie mojego towarzysza drogi, żeby mnie nie zostawiał. Zostawił, żeby organizować pomoc w centrum wydarzeń. Obudziłam się wycieńczona niepokojem.
Lecę dziś samolotem. Powinnam się bać? Czuć się prorokiem?
Nie, to Mariusz Max Kolonko obejrzany przed snem namieszał mi w głowie.
Tymczasem ptaszki zaczęły ćwierkać, że jeden z banków, do którego aplikowałam o kredyt niedługo przedstawi mi ofertę. Hubert jest dobrej myśli. Staram się podążać za nim ;)
piątek, 19 kwietnia 2013
niedziela, 14 kwietnia 2013
sfiksowana na punkcie kominów
Freud miałby ze mnie pożywkę. Jestem sfiksowana na punkcie kominów. Zwłaszcza tych wysokich, biało-czerwonych. Mój bzik jest tak wielki, że na pierwszym wiosennym spacerze zamiast zachwycać się rozkwitającą naturą, skakałam z radości na widok kominów elektrociepłowni.
Podobno komin jest symbolem ciepłych, intymnych związków, czasami związany z symboliką falliczną. Brak komina oznaczać może brak ciepła w sferze psychicznej lub konflikty z ważną osobą płci męskiej. Przesadnie duży – nadmierne zainteresowanie sferą seksualną czy też możliwe tendencje ekshibicjonistyczne.
Prowadzenie bloga trochę tu pasuje;)
Tej wiosny będę polować na piękne kominy. Potrzebuję świetnego zdjęcia na fototapetę na drzwi.
środa, 10 kwietnia 2013
femme fatales w neonowych bikini i białych air maxach
Spring Breakers - film kontrowersyjny, niejednoznaczny w odbiorze, przez co problematyczny. Wielu go znienawidzi, inni zobaczą w nim kolejny przebłysk geniuszu Harmony Korine (za scenariusz i reżyserię), potwierdzenie talentu aktorskiego Jamesa Franco i fenomenu muzyki Cliffa Martineza oraz króla dubstepu Skrillexa. Całość nakręcona i zmontowana w teledyskowym stylu, kolorowa, pełna nagich piersi, alkoholu, narkotyków i do niczego nie prowadzącej zabawy, posiadająca swój własny refren - powtarzane kilkukrotnie w filmie "spring break forever" może się wydawać płytka. Tylko pozornie. Dużym plusem filmu jest jego nieprzewidywalność. Zakończenie zaskakuje, bo zwrotów jest kilka, a bohaterki uciekają szablonom.
Film opowiada historię wyjazdu na wiosenne ferie czterech koleżanek ze studiów. To co uderzyło mnie jako pierwsze, to kontrast między tym, co bohaterki mówią - o beznadziei, nudzie, monotonii życia, a kolorem ich ubrań, paznokci, włosów, otaczającego świata (zwłaszcza tego nowego, obiecanego californijskiego raju). Zupełnie jakby te kolory miały nadać sens ich życiu. Nie nadają.
Wracając do dziewczyn - trzeba tu zrobić wielki ukłon przed doborem aktorek, które w Polsce nie tak bardzo, ale w Stanach są dla wielu dzieciaków wzorami do naśladowania. Grająca Brit (nie jedyny w filmie ukłon w stronę Britney Spears) Ashley Benson znana jest z roli borykającej się z przeszłością "tej grubej" w popularnym serialu "Pretty Little Liars", a Vanessa Hudgens (jako Candy) i Selena Gomez (Faith) do niedawna były gwiazdami produkcji Disneya. Jako czwartą Korine zaangażował swoją żonę i tak stworzył zbiorowego bohatera, komplet femme fatales w neonowych bikini i białych air maxach na nogach. Kolejną mocną stroną filmu jest James Franco, który wcielił się w Aliena - rapującego gangstera i dilera.
Rewelacyjna jest też ścieżka dźwiękowa. Dla mnie Martinez snuje w niej pieśń o samotności, którą wzbogacają mocne, powtarzane na różne sposoby dialogi bohaterów i telefoniczne rozmowy dziewczyn z rodzinami. Do tego wszystko, co aktualnie na topie - dubstep, Nicky Minaj i cały ten popkulturowy szjs.
Korine bezbłędnie bawi się widzem zarzucając go popkulturową sieczką. Po pierwsze casting. Po drugie wspomniana muzyka i piosenki Britney śpiewane jako hymn wychowanych na jej piosenkach bohaterów, a potem gangsterzy rodem z teledysków, studenckie zabawy, seksowne złotowłose studentki, pornograficzne wyobrażenie o seksie, jednorożce, złote/srebrne zęby Aliena i jego błyszczący zegarek. Korine pokazując to, okrutnie z tego szydzi.
Opowiedziana historia, tak samo jak życie bohaterek, do niczego (przynajmniej dobrego) nie prowadzi. Zostawia nas, tak jak je, bez planu, bez przyszłości, o której cicho marzyły. Każdą z osobna. Nawet bogobojną Faith, która choć bardzo chce dopasować się do otoczenia (zarówno do studenckiej grupy oazowej jak i szalonych koleżanek na feriach) nigdzie nie może odnaleźć upragnionego szczęścia. Korine za taki stan rzeczy obwinia popkulturę, która całkowicie zmienia (wypacza?) spojrzenie młodzieży na doświadczenia życiowe.
Film opowiada historię wyjazdu na wiosenne ferie czterech koleżanek ze studiów. To co uderzyło mnie jako pierwsze, to kontrast między tym, co bohaterki mówią - o beznadziei, nudzie, monotonii życia, a kolorem ich ubrań, paznokci, włosów, otaczającego świata (zwłaszcza tego nowego, obiecanego californijskiego raju). Zupełnie jakby te kolory miały nadać sens ich życiu. Nie nadają.
Wracając do dziewczyn - trzeba tu zrobić wielki ukłon przed doborem aktorek, które w Polsce nie tak bardzo, ale w Stanach są dla wielu dzieciaków wzorami do naśladowania. Grająca Brit (nie jedyny w filmie ukłon w stronę Britney Spears) Ashley Benson znana jest z roli borykającej się z przeszłością "tej grubej" w popularnym serialu "Pretty Little Liars", a Vanessa Hudgens (jako Candy) i Selena Gomez (Faith) do niedawna były gwiazdami produkcji Disneya. Jako czwartą Korine zaangażował swoją żonę i tak stworzył zbiorowego bohatera, komplet femme fatales w neonowych bikini i białych air maxach na nogach. Kolejną mocną stroną filmu jest James Franco, który wcielił się w Aliena - rapującego gangstera i dilera.
Rewelacyjna jest też ścieżka dźwiękowa. Dla mnie Martinez snuje w niej pieśń o samotności, którą wzbogacają mocne, powtarzane na różne sposoby dialogi bohaterów i telefoniczne rozmowy dziewczyn z rodzinami. Do tego wszystko, co aktualnie na topie - dubstep, Nicky Minaj i cały ten popkulturowy szjs.
Korine bezbłędnie bawi się widzem zarzucając go popkulturową sieczką. Po pierwsze casting. Po drugie wspomniana muzyka i piosenki Britney śpiewane jako hymn wychowanych na jej piosenkach bohaterów, a potem gangsterzy rodem z teledysków, studenckie zabawy, seksowne złotowłose studentki, pornograficzne wyobrażenie o seksie, jednorożce, złote/srebrne zęby Aliena i jego błyszczący zegarek. Korine pokazując to, okrutnie z tego szydzi.
Opowiedziana historia, tak samo jak życie bohaterek, do niczego (przynajmniej dobrego) nie prowadzi. Zostawia nas, tak jak je, bez planu, bez przyszłości, o której cicho marzyły. Każdą z osobna. Nawet bogobojną Faith, która choć bardzo chce dopasować się do otoczenia (zarówno do studenckiej grupy oazowej jak i szalonych koleżanek na feriach) nigdzie nie może odnaleźć upragnionego szczęścia. Korine za taki stan rzeczy obwinia popkulturę, która całkowicie zmienia (wypacza?) spojrzenie młodzieży na doświadczenia życiowe.
Subskrybuj:
Posty (Atom)