poniedziałek, 28 października 2013

Ryżowy makaron ze smażonymi pomidorami, parmezanem i bazylią



Ten bardzo prosty i szybki przepis jest bezglutenową alternatywą dla wszelkiego rodzaju makaronowych dań. Makaron ryżowy przygotowuje się w 5 minut, reszta jest prosta jak konstrukcja cepa i idealnie nadaje się na wzmocnienie osoby, która zamiast cieszyć się ostatnimi promieniami złotej jesieni leży z katarem i bolącym gardłem w łóżku. Dla dodania odrobiny pikanterii można dorzucić posiekane papryczki chilli. Ja pozostaję przy łagodnej wersji.

Potrzebujemy:
  •      250 g grubego makaronu ryżowego
  •      85g smażonych pomidorów + dwie łyżki oleju z pomidorów
  •      3 ząbki czosnku
  •      25 g parmezanu
  •           duża garść świeżych liści bazylii

Przygotowanie:
  •      Makaron przygotować według przepisu na opakowaniu.
  •       Rozgrzać olej na patelni, przez ok 3 minuty podsmażyć pomidory i posiekany czosnek.
  •       Dodać makaron, bazylię i parmazan. Wymieszać wszystko dokładnie na patelni i chwilę podsmażać.





niedziela, 27 października 2013

postcard from Sicily (part 2)


Od czego by tu zacząć kolejną opowieść? Może mały alert. Sycylia to nie jest kraj dla pieszych ludzi.  Autobusy kursują od niechcenia, a jak już przyjadą to dziwnie puste. Wszyscy tu chyba mają swoje auta. I to te malutkie! Bardzo popularne są Fiaty 500 pamiętające złote czasy cosa nostry. Turystom radzi się wypożyczyć skutery lub rowery. Znacznie łatwiej i przyjemniej jest wtedy podróżować. To co zaobserwowałam w kilku miasteczkach to wolna amerykanka w kwestii chodników.  Ich tu nie ma, one bywają. Pojawiają się bez żadnej spójnej koncepcji. Raz z prawej, raz z lewej, potem długo długo nic. Na wąskich uliczkach namiastką naszych chodników są alabastrowe "parapety" kamienic, które przylegają bezpośrednio do ulicy. Z nieskrywaną przyjemnością chodziłam po nich boso.



Choć określane mianem bramy na Zachodnią Sycylię Trapani jest turystycznym miasteczkiem potrafiło zachować swój lokalny klimat. Sycylijczycy nie śpieszą się, autobusy kursują według własnego widzimisię a na ulicach człowiek nie potka się o morze stojaków z wakacyjnym barachłem. Czasem mnie to irytowało, bo bardzo trudno znaleźć było jakąkolwiek ładną pamiątkę. Tłumaczyłam to sobie tym, że choć temperatura dochodzi 27 stopni tutaj sezon turystyczny się skończył. Poza tym dzięki temu łatwiej można było wczuć się w naturalny rytm miasta i podejrzeć prawdziwe życie autochtonów.


























W samym mieście, zwłaszcza w historycznym centrum miasta roi się od zabytków. Przechadzając się wąskimi uliczkami schronić się można w cieniu średniowiecznych murów. Pomiędzy ciasno splecione odrapane kamienice wbudowane są monumentalne kościoły i pałace. Niestety w większości zaniedbane lub opuszczone. Po drodze z hotelu codziennie mijałam stare wiezienie z pięknymi atlantami na frontowej ścianie - opuszczone, stary szpital, na dziedzińcu którego straszyła fontanna z pourywanymi członkami - opuszczony i z 5 kościołów, w tym tylko jeden otwarty (z uwagi na pochodzące z XVII wieku rzeźbione stacje drogi krzyżowej, uważane za jedną z największych atrakcji miasta) codziennie.





Bramy pozostałych kościołów otwierają się w soboty i niedzielę, w tygodniu straszą odrapanymi elewacjami. W każdej świątyni obowiązkowo znajduje się Matka Boska z Trapani. Pogodna i uśmiechnięta Matka Boska z dzieciątkiem na rękach raz do roku opuszcza mury kościoła i udaje się  na "spacer" po ulicach miasta. Już teraz zapisałam sobie w kalendarzu to święto obchodzone 16 sierpnia jako "must see"!



W godzinach sjesty koty leniwie przechadzają się po wąskich uliczkach a turyści na próżno dobijają się do drzwi sklepów spożywczych. Jedynie kawiarnie zapraszają na słodkie marcepany, lody i kawę. Trzeba jednak pamiętać, że większość z nich w rozliczeniu przyjmuje jedynie gotówkę.












Jeszcze większy marazm panuje na Wyspach Egadzkich. Tu jakby czas stanął w miejscu. Promy przypływają i odpływają, krowy leniwie się pasą na łąkach, winogrona radośnie wygrzewają w słońcu. Wzdłuż skalistych brzegów ukrywają się piaszczyste plaże z krystalicznie czystą wodą. Skaliste wybrzeża zachęcają amatorów nurkowania do podglądania podwodnego świata, w tym świata koralowców. Już w XIV wieku Trapani słynęło z przepięknych wyrobów z koralowców. Wytwarzano z nich najpierw talizmany i amulety, następnie  różańce i monstrancje. Na wystawach miejscowych rzemieślników możemy obejrzeć ich przepiękne wytwory.




środa, 23 października 2013

postcard from Sicily (part 1)

Już pierwszego dnia na Sycylii wiedziałam, że będzie to niezapomniany wyjazd. Drugiego dnia zaczęłam czuć się jak na wyjeździe na plener fotograficzny. Wyspa okazała się różnorodna i niesamowicie fotogeniczna. Moim punktem zahaczenia było Trapani portowe miasto położone na zachodnich brzegach wyspy, w przewodnikach opiewane jako brama na zachodnią Sycylię i Wyspy Egadzkie. Ja przez tę bramę do końca nie przeszłam, zostałam w mieście nieco dłużej.



U stóp miasta wyrasta góra Eryks, na której szczycie ulokowane jest miasteczko Erice. Dostać się można do niego kolejką górską lub krętą drogą. Podobno wjazd autobusem na sam szczyt gwarantuje niesamowite wrażenia i widoki i warto czekać na zapewne spóźniony środek transportu. Sycylia to nie Szwajcaria, większość autobusów nie trzyma się rozkładów.  Kolejka wznosi się na wysokość 750 m n.p.m. i pozwala objąć wzrokiem leżące między zboczem górskim a brzegiem morza Trapani. Kamienne Erice znajduje się na samym szczycie góry. Pierwsza osada powstała tu w V w. p. n. e. a potem poszło już z górki. Podobno w sezonie miasteczko tętni życiem i trudno tu o kawałek wolnej od turystów przestrzeni. W październiku wyglądało to zgoła inaczej. Na wyludnionych wąskich uliczkach spowitego w chmurach miasta królowały koty.




Położone na cyplu stare miasto otoczone jest z 3 stron morzem. Nic więc dziwnego, że gospodarka miasta opiera się w głównej mierze na rybołóstwie.

Port tętni życiem od rana do wieczora. Przed zachodem słońca na krańcu cypla zbierają się miłośnicy wrażeń estetycznych. Obserwować można piękną drogę słońca, które zniża się by wpaść w objęcia morza ocierając się po drodze o Wyspy Egadzkie.




Południowa część miasta to dzielnica przemysłowa. Najciekawszą gałęzią przemysłu jest tutaj pozyskiwanie soli. Wychowanej na ziemi polskiej wydobycie tego białego złota kojarzyło się z kopalniami, wielce więc byłam uradowana, gdy mogłam zobaczyć stary rzymski sposób pozyskiwania soli. Wyobraźcie sobie te widoki, gdy w spokojnej tafli wody odbijają się wiatraki, nad stawami unoszą się ptaki, a nad tym wszystkim niebo spowite słoną mgiełką.






środa, 9 października 2013

zaufać cyfryzacji z NFZ

Urlop zbliża się wielkimi krokami, najwyższy czas pomyśleć o formalnościach. Jedną z nich jest wyrobienie Europejskiej Karty Ubezpieczenia Zdrowotnego. Przydać się pewnie nie przyda, ale do ubezpieczeń podchodzę jak do talizmanów. Gdy tylko uruchamiam ubezpieczenie i zaczynam opłacać składkę rozpoczyna się magia, dzięki której ubezpieczenie nie przydaje się wcale. Tak było, gdy po długim pobycie w szpitalu ktoś mi podpowiedział, że powinnam skorzystać z ubezpieczenia, na mocy którego w razie hospitalizacji trwającej dłużej niż 4 dni wypłaca mi określoną sumę za każdy kolejny dzień mordęgi w szpitalu. Podpisałam papiery  - zniknął problem przebywania w szpitalu. Czar ten zadziałał również, gdy ubezpieczyłam swojego pierwszego smartfona. Moja Nokia okazała się niezniszczalna. Nikt jej też nie chciał ukraść. Ani zalać. Nawet gdy spadła z 4 piętra pozostała cała. 

Dziś daję wiarę informacjom zawartym na stronie NFZ. Według wytycznych wypełniam aktywny wniosek o wydanie karty EKUZ, drukuję, podpisuję, skanują, odsyłam na podany na stronie mazowieckiego oddziału NFZ adres mailowy. Trzymam kciuki za powodzenie akcji. Według zapewnień NFZ wniosek złożony za pośrednictwem skrzynki mailowej powinien być rozpatrzony w przeciągu 3 dni.

Jeżeli osoba wnioskująca o wydanie EKUZ lub osoba przez nią upoważniona przedstawiła kompletną dokumentację pozwalającą na jednoznaczne ustalenie uprawnienia do otrzymania karty EKUZ, powinna ona zostać wystawiona w dniu osobistego złożenia wniosku lub w okresie do 3 dni roboczych od dnia wpływu wniosku drogą pocztową, faksem lub w formie elektronicznej do oddziału wojewódzkiego NFZ, chyba że osoba wnioskująca wskazała inny termin odbioru EKUZ. Niemniej jednak, jeżeli wniosek o wydanie karty EKUZ został złożony za pośrednictwem poczty elektronicznej, oddział wojewódzki NFZ w ciągu 3 dni od dnia dostarczenia wiadomości na skrzynkę pocztową oddziału ma obowiązek odesłać odpowiedni komunikat z informacją o sposobie rozpatrzenia wniosku. (link do FAQ)

Jak to wygląda w praktyce?

Po wysłaniu wiadomości z załączonym wnioskiem otrzymuję odpowiedź zwrotną:

Dziękujemy za przesłanie wiadomości do Działu Obsługi Świadczeniobiorców.

Jeśli przesłali Państwo wniosek o wydanie Europejskiej Karty Ubezpieczenia Zdrowotnego (EKUZ) prosimy o zgłoszenie się po odbiór karty za 5 dni roboczych w oddziale przy ul. Chałubińskiego 8 lub we  wskazanej  przez Państwa delegaturze. Po wybraniu we wniosku  opcji „Pocztą na adres” karta zostanie wysłana pod wskazany adres.

Prosimy o upewnienie się czy załączony wniosek został prawidłowo wypełniony i podpisany. W przypadku wątpliwości prosimy o kontakt pod nr tel. (22) 572 63 73.

Przy osobistym odbiorze karty zachęcamy do  pobrania loginu i hasła dostępu do Zintegrowanego Informatora Pacjenta – portalu, w którym znajdziecie Państwo wszystkie dane dotyczące leczenie w ramach ubezpieczenia w NFZ. Więcej na ten temat na stronie zip.nfz.gov.pl

Jeśli  skierowali Państwo do nas pytanie bądź wniosek w innej sprawie, skontaktujemy się z Państwem telefonicznie lub pisemnie.

A pod podanym numerem telefonu nikt się nie zgłasza...

poniedziałek, 7 października 2013

wyskokowa niedziela

Tak mi się wszystko pięknie poukładało, że 9 rocznicę przybycia do Warszawy miałam okazję świętować na dachu dwudziestopiętrowego budynku mieszkalnego. Wspiąć się na szczyt było bardzo trudno. Przymocowane do ściany szczeble wiodące na dach czasami zostawały po prostu w rękach. Żeby się tam wdrapać trzeba było pokonać przede wszystkim strach przed upadkiem z drabiny. Trudy wędrówki wynagradzał niesamowity widok na panoramę Warszawy.



Ale po co to wszystko?
Dla skoków!
Z 20 piętra na ziemię.






A wszystko to za sprawą zorganizowanego w ramach obchodów 10-lecia Spółdzielni Mieszkaniowej "Potok Górny" pokazu skoków w układzie Dream Jump. Ewolucje w trakcie spadania wykonywały załogi Centrum Sportów Ekstremalnych 2Wieże, Stowarzyszenie Zero Grawitacji i Jolie Adrénaline. 


Pogoda dopisała. Między blokami zorganizowano piknik. Zgromadzeni na dole lokatorzy bawili doskonale się zadzierając głowy do góry by obserwować kolejne skoki  śmiałków. Z moim kruchym kręgosłupem nie odważyłam się. Ale jeśli kogoś kręcą takie tematy może udać się na Dwie Wieże, z których można wykonać taki skok. Miłośnicy mocnych wrażeń i uderzenia adrenaliny nie powinni być zawiedzeni.

Mnie pozostał podziw dla śmiałków i piękne widoki.


I choć zarzekłam się, że jak już zejdę z dachu to nań nie wejdę z powrotem nie mogłam sobie odmówić jeszcze jednej wieczornej wspinaczki na ten nietypowy punkt widokowy. Na górze zaś jeden tylko widok przykuwał moją uwagę. Żerań!




piątek, 4 października 2013

o zrozumieniu dla życia bez glutenu

O wczorajszej uczcie bezglutenowej niewiele jeszcze mogę powiedzieć (względy marketingowe). Wrażenia są jednak baaaardzo pozytywne. Spotkanie osób, które z różnych powodów tak jak ja unikają glutenu było bardzo budujące. W końcu nikt nie pytał ze zdziwieniem czemu nie chudnę skoro jestem już tak długo na diecie. I co to w ogóle za wymysły, żeby mąki nie jeść! "Przecież od tego nie umrzesz." Dzięki uprzejmości właścicieli jednej z warszawskich pizzerii grono bezglutenowców mogło się w końcu spotkać, poznać, wymienić spostrzeżeniami i adresami (nie tylko miejsc wartych odwiedzenia) oraz  poszydzić z tych, którzy nie rozumieją:) (Bo gluten nie zrozumie bezglutenowca.) No i jeszcze była ta cudowna możliwość skubnięcia z talerza osoby siedzącej obok innej pizzy, bez obaw że mąka, że niezdrowo, że brzuch. Bo wszystkie, jakie tylko chcieliśmy były GF!























Zapeszać nie chcę, ale po cichu liczę na to, że projekty omówione na spotkaniu wypalą i to w formie pięknych fajerwerków. Póki co trzymamy kciuki i czekamy.

czwartek, 3 października 2013

Rehabilitacja

Jak zwykle na ostatnią chwilę załatwiam sprawy najważniejsze. Kiedy dostałam skierowanie na rehabilitację byłam psychicznie podłamana a kodeina, którą dostałam w pakiecie powitalnym od klubu zepsutych kręgosłupów, pozwoliła mi zapomnieć o pracy, jaka mnie czeka na drodze do życia bez bólu.


Kodeina to jednak nie jest rozwiązanie. Owszem, po kilku pierwszych tabletkach było przyjemnie. Lekkie otumanienie, wrażenie przebywania na innej planecie, wprost nieznośna lekkość bytu, gdy nie obchodzi cię nic, nawet jadący wprost na twój rower samochód ciężarowy. Ale też ból wątroby, słabość ciała i jak zwykle - niewielka ulga w cierpieniu. Życia na kodeinie nie polecam.
 Poszłam po rozum do głowy. I to podwójny. Postanowiłam zapisać się na rehab przed upływem daty ważności skierowania oraz zapłacić za niego z pieniędzy zebranych na 1%. I tu zaczęły się schody. Czasu miałam niewiele, bo 8 dni. Za to przeszkód! Od groma, jak mawiał kolega ze studiów.
Najbardziej obawiałam się tego, że PTSR nie będzie chciało mi tego opłacić. Ale nie, nie z ich strony miałam problemy. Okazało się, że prawdziwą przeszkodą jest dla LUX MEDu odrzucenie standardowej metody płatności (czyli przed każdym zabiegiem gotóweczką/kartą na miejscu) i dogadanie się z PTSR co do faktury.
Po całym dniu wydzwaniania i pisania maili do obu zainteresowanych w końcu chyba się udało. W przyszły poniedziałek zaczynam wygrzewać kręgi pod laserami, w polach magnetycznych i innych idiotycznych urządzeniach. No chyba że się nie udało. Wtedy najzwyczajniej na świecie się wkurwię.