Jeśli ktoś myślał, że Modern family w swojej formule jest czymś nowym - myli się. Pierwsi byli Chłopacy z baraków, kanadyjska produkcja z początków wieku. Legenda głosi, że pomysł na bohaterów serialu pojawił się w głowie zakręconego twórcy w 1995 roku. W 1998 roku Mike Clattenburg nakręcił krótkometrażowy film "On last Shot" stylizowany na dokument o dwójce kryminalistów - Rickym i Julianie. W kolejnym filmie z 1999 roku Julian po otrzymaniu informacji o tym, że może wkrótce umrzeć, mówi do kamery, że pragnie aby jego życie było udokumentowane ku przestrodze. Na jednym z festiwali filmowych producent telewizyjny wyraża zainteresowanie projektem w formie serialu. Rok później wyszedł pierwszy sezon tego show ze wzbogaconą o moją ulubioną postać (Bubbels) ekipą.To co jeszcze boleśnie uderza w oczy to prawdziwa głupota bohaterów, ich bezczelność, brak zahamowań a nade wszystko idiotyczne dialogi (zwłaszcza pyskówki Rickiego). Przez pierwsze 3 odcinki siedziałam z facepalm i nie wierzyłam w głupotę chłopaków. Każda z postaci jest tu dopracowana do ostatniej kreski. Julian to lokalny przystojniak, który nigdy nie rozstaje się z szklanką drinka (NIGDY!), Ricky ma niesamowity dar wykręcania się policji, Bubbels to poczciwy opiekun kotków. Jest też strażnik parkingu - wiecznie pijany Jim Lahey i jego asystent, grubaśny hamburgerowy Randy. Całość tworzy mieszankę wybuchową.
Przez 20 minut odcinka ogląda się życie nieudaczników z baraków. Szybko i ławo zrozumieć dlaczego nie osiągnęli w życiu nic więcej. Nie mniej to nie jest życie Kiepskich, Polaków narzekających na zastaną rzeczywistość. To jest historia o ludziach, którzy się starają. Mają może ograniczone pole widzenia ale niewiele też potrzeba im do szczęścia.

Brak komentarzy:
Prześlij komentarz