niedziela, 27 października 2013

postcard from Sicily (part 2)


Od czego by tu zacząć kolejną opowieść? Może mały alert. Sycylia to nie jest kraj dla pieszych ludzi.  Autobusy kursują od niechcenia, a jak już przyjadą to dziwnie puste. Wszyscy tu chyba mają swoje auta. I to te malutkie! Bardzo popularne są Fiaty 500 pamiętające złote czasy cosa nostry. Turystom radzi się wypożyczyć skutery lub rowery. Znacznie łatwiej i przyjemniej jest wtedy podróżować. To co zaobserwowałam w kilku miasteczkach to wolna amerykanka w kwestii chodników.  Ich tu nie ma, one bywają. Pojawiają się bez żadnej spójnej koncepcji. Raz z prawej, raz z lewej, potem długo długo nic. Na wąskich uliczkach namiastką naszych chodników są alabastrowe "parapety" kamienic, które przylegają bezpośrednio do ulicy. Z nieskrywaną przyjemnością chodziłam po nich boso.



Choć określane mianem bramy na Zachodnią Sycylię Trapani jest turystycznym miasteczkiem potrafiło zachować swój lokalny klimat. Sycylijczycy nie śpieszą się, autobusy kursują według własnego widzimisię a na ulicach człowiek nie potka się o morze stojaków z wakacyjnym barachłem. Czasem mnie to irytowało, bo bardzo trudno znaleźć było jakąkolwiek ładną pamiątkę. Tłumaczyłam to sobie tym, że choć temperatura dochodzi 27 stopni tutaj sezon turystyczny się skończył. Poza tym dzięki temu łatwiej można było wczuć się w naturalny rytm miasta i podejrzeć prawdziwe życie autochtonów.


























W samym mieście, zwłaszcza w historycznym centrum miasta roi się od zabytków. Przechadzając się wąskimi uliczkami schronić się można w cieniu średniowiecznych murów. Pomiędzy ciasno splecione odrapane kamienice wbudowane są monumentalne kościoły i pałace. Niestety w większości zaniedbane lub opuszczone. Po drodze z hotelu codziennie mijałam stare wiezienie z pięknymi atlantami na frontowej ścianie - opuszczone, stary szpital, na dziedzińcu którego straszyła fontanna z pourywanymi członkami - opuszczony i z 5 kościołów, w tym tylko jeden otwarty (z uwagi na pochodzące z XVII wieku rzeźbione stacje drogi krzyżowej, uważane za jedną z największych atrakcji miasta) codziennie.





Bramy pozostałych kościołów otwierają się w soboty i niedzielę, w tygodniu straszą odrapanymi elewacjami. W każdej świątyni obowiązkowo znajduje się Matka Boska z Trapani. Pogodna i uśmiechnięta Matka Boska z dzieciątkiem na rękach raz do roku opuszcza mury kościoła i udaje się  na "spacer" po ulicach miasta. Już teraz zapisałam sobie w kalendarzu to święto obchodzone 16 sierpnia jako "must see"!



W godzinach sjesty koty leniwie przechadzają się po wąskich uliczkach a turyści na próżno dobijają się do drzwi sklepów spożywczych. Jedynie kawiarnie zapraszają na słodkie marcepany, lody i kawę. Trzeba jednak pamiętać, że większość z nich w rozliczeniu przyjmuje jedynie gotówkę.












Jeszcze większy marazm panuje na Wyspach Egadzkich. Tu jakby czas stanął w miejscu. Promy przypływają i odpływają, krowy leniwie się pasą na łąkach, winogrona radośnie wygrzewają w słońcu. Wzdłuż skalistych brzegów ukrywają się piaszczyste plaże z krystalicznie czystą wodą. Skaliste wybrzeża zachęcają amatorów nurkowania do podglądania podwodnego świata, w tym świata koralowców. Już w XIV wieku Trapani słynęło z przepięknych wyrobów z koralowców. Wytwarzano z nich najpierw talizmany i amulety, następnie  różańce i monstrancje. Na wystawach miejscowych rzemieślników możemy obejrzeć ich przepiękne wytwory.




1 komentarz:

  1. Piękne zdjęcia zrobiłaś! Profesjonalne. Zazdroszczę Ci tej wyprawy, takie to miejsce piękne, aż trudno uwierzyć, że istnieje...

    OdpowiedzUsuń