czwartek, 30 maja 2013

o skrobaniu przy święcie

Przed rozpoczęciem w mieszkaniu drobnych zmian kosmetycznych moja mama powtarzała mi, że przy remoncie zawsze trzeba zakładać, że coś się stanie, a co za tym idzie zwiększą się nakłady pracy i finansów. Kiedy to mówiła nie wyobrażałam sobie, że na przykład podczas kupowania farb stojąc w kolejce do kasy koszyk z zakupami wypadnie mi z rąk topiąc w grocie solnej marki Śnieżka mój telefon wraz z długą listą produktów znajdujących się w koszyku. Dość naiwnie zakładała, że przemalowanie ścian nie może wiązać się z większymi problemami. Nie mogłam mylić się bardziej:\



Zasadniczo był to pierwszy dzień pracy przy ścianach. Pomyślałam, że przy święcie dobrze będzie się robić kuchnię. Tym bardziej, że to niewielkie pomieszczenie. Ot kilka metrów do zdrapania farby, tam gdzie się łuszczy... Okazało się to drogą przez piekło usłaną kolejnymi warstwami farby olejnej. Prawdziwe wykopaliska archeologiczne sięgające końca lat '60.


Najgorsze jednak czaiło się w najmniej oczekiwanym miejscu, na dość równej ścianie nad kafelkami. Zdjęliśmy tylko haki, na których wisiały wcześniej półki, a cała farba długimi płatami zaczęła odchodzić od ściany. Schodziło przerażająco dobrze. Skrobiąc farbę odkryliśmy nierówność ściany. Oraz tragiczną w skutkach próbę naszych poprzedników wyrównania terenu klejem do glazury.

Kuchnia : ekipa remontowa 1:0.
Jutro rewanż. Nie brakuje mi sił i optymizmu. Najważniejsze to mieć dobrą ekipę i nie tracić nadziei.

1 komentarz: