niedziela, 22 grudnia 2013

pierogi ruskie

Wielki test przed samodzielnym robieniem bezglutenowych uszek za mną. Na pierwszy ogień poszło coś, za czym tęsknię na diecie najbardziej - PIEROGI RUSKIE! Wzięłam więc przepis na ciasto, który poznałam na wtorkowych warsztatach oraz przepis na farsz z Zapiecka (tak, udostępniają przepisy na swoje pyszne pierogi na stronie!).

Co potrzeba?

Przede wszystkim mąki. Kukurydziana, ziemniaczana, ryżowa oraz z tapioki. O ile dwie pierwsze z łatwością można dostać w każdym sklepie, z dwiema pozostałymi może być problem. Można je oczywiście zamówić przez internet albo poszukać w sklepach typu Organic lub Kuchnie świata. Ja po nie udałam się do Kuchni Świata w Złotych Tarasach. Tapiokę kupiłam w ziarenkach, a mąkę ryżową już gotową (mniej mielenia). Jeśli mamy już wszystkie składniki możemy zacząć pichcić:

Farsz:
0,5 kg ziemniaków
15 dkg twarogu półtłustego
pół cebuli
sól, pieprz
Ziemniaki gotujemy na półmiękko i wystudzamy. Cebulę kroimy w drobną kosteczkę a następnie smażymy na łyżce oleju na złocisto-rumiany kolor.Ostudzone ziemniaki i twaróg mielimy w maszynce (ja użyłam prasy do ziemniaków). Następnie dodajemy cebulkę i przyprawy, Wszystko mieszamy razem, najlepiej ręką.

Mieszamy ciasto:
1 szklanka tapioki (zmieliłam ją w młynku do kawy!)
1/2 szklanki mąki ryżowej
1/2 szklanki mąki kukurydzianej i tyleż samo ziemniaczanej
oraz wrzątek (około 1 szklanki)
Wszystkie składniki musimy zagnieść z wrzątkiem. Trzeba sobie znaleźć na to patent, żeby się nie poparzyć. Ja użyłam do tego maszyny do pieczenia chleba (Moulinex home bread). Zagniecione ciasto zachowuje się niemal tak samo jak zwyczajne glutenowe ciasto. Spokojnie więc wykrajamy szklanką koła, wkładamy farsz i zalepiamy. Jeśli pierogi nie chcą się skleić wystarczy posmarować brzegi wodą.

Gotujemy ok 8 minut. Należy obserwować pierogi i uważać, aby ich nie rozgotować. Wystarczy chwila nieuwagi, a pierogi zmieniają się w bezkształtną breję.

Bon appetit! Jutro lecę z uszkami na bazie tego samego ciasta :)

środa, 18 grudnia 2013

warsztaty


Byłam na swoich pierwszych warsztatach bezglutenowego gotowania. Tematem przewodnim było świąteczne jadło - pierogi, makowiec, pierniczki. W tle subtelna reklama urządzenia wielofunkcyjnego - Termomix. 


Najcenniejsze co wyniosłam z warsztatów (nie, to nie był Termomix), to umiejętność pozyskiwania bezglutenowych mąk. Wystarczy zmielić tapiokę i ryż, połączyć je z mąką ziemniaczaną i kukurydzianą i już mamy gotową  i zdrową mieszankę, która znacznie lepiej się klei i zachowuje podczas obróbki cieplnej niż te wszystkie gotowe i dostępne w sklepach. Dopóki nie zobaczyłam, jak zwinnie robią to organizatorki, nie wierzyłam, że to może być tak łatwe. Jasne, jest przy tym więcej pracy, ale biorąc pod uwagę fakt, jak bardzo to  poszerza asortyment używanych w kuchni mąk - warto. Koniec z gotowymi, drogimi mieszkankami! W trakcie warsztatów mieliliśmy, ważyliśmy i mieszaliśmy wszystko w Termomiksie, ale myślę, że i bez niego można sobie z tym poradzić. 

Chyba w końcu przestałam bać się robienia pierogów...
I makowa strucla Kornelii (coś, co do tej pory wydawało mi się niebagatelnie trudne do wykonania) okazała się bajecznie prostym ciastem. Naładowałam się pozytywną energią. Kolejne bezglutenowe spotkanie, dzięki któremu utwierdzam się w przekonaniu, że dieta bezglutenowa nie przeszkadza w prowadzeniu normalnej, czasem fikuśnej i spontanicznej kuchni. 





środa, 11 grudnia 2013

Zdrowa?

W wigilię Andrzejek, kiedy wróżby najlepiej się sprawdzają, miałam okazję dać sobie powróżyć u wróżki bioenergoterapeutki. Długo zwlekałam z opisaniem tej historii, bo myślała, że z czasem łatwiej będzie mi się ustosunkować do tego, co usłyszałam podczas tej krótkiej sesji. Jednak im dłużej o tym myślę, tym jest mi dziwniej...

Pal licho z przepowiedniami dotyczącymi miłości, pracy i relacji koleżeńskich. W te i tak nie do końca wierzę. Najciekawszy był fragment o zdrowiu...

Ponieważ do wróżby doszło tego samego dnia, co do badania rezonansem nie nie mogłam nie zapytać o wynik. Wróżka ze zdziwieniem uniosła brwi i powiedziała "Przecież Ty zdrowa jesteś". Ha! Pomyślałam, że ją zagięłam! Że nie jest taka wszechwiedząca, że jej karty to ściema i ogólnie, co to za wróżka? Z satysfakcją (sic!) powiedziałam jej więc, że to niemożliwe, bo od 3 lat mam zdiagnozowane SM. Wróżka się tylko uśmiechnęła i zapytała, kto mi taką krzywdę w życiu zrobił, że moje nerwy uzewnętrzniły się pod postacią objawów tej choroby.

Od tego czasu w głowie mam jej słowa "przecież Ty zdrowa jesteś", które z resztą wcześniej jak mantrę powtarzała moja przyjaciółka "Jakie SM, jaka chora? Ty zdrowa jesteś". 

Czyżby moje pozytywne wyniki rezonansu były nie tylko skutkiem leków i diety, ale w dużej mierze efektem pozytywnego myślenia? Cokolwiek by to nie było, niezależnie od wróżkowego proroctwa, wolę wmawiać sobie, że jestem zdrowa, niż użalać nad sobą i doszukiwać w każdym bólu i odrętwieniu objawów choroby. 

piątek, 6 grudnia 2013

najlepszy prezent mikołajkowy ever!

Według większości lekarzy najlepszym sposobem na zbadanie, czy SM rozwija się jest badanie rezonansem magnetycznym mózgu. Każda osoba poddana terapii w ramach programu z NFZ zobligowana jest do zrobienia rezonansu raz w roku, aby łaskawy Fundusz wiedział, czy opłaca mu się leczyć pacjenta. Przyszła i pora na moje doroczne badanie. 

Najpierw okazało się, że jest opóźnienie i na czczo czekałam do 14 na zwolnienie się maszyny. Po 40 minutach wyszłam z niej niemal na czworakach. Tak zwykle działa na mnie rezonans. Jedni twierdzą, że to kontrast, ale ja wiem swoje. Z kontrastem czy bez wychodzę z MRI na nogach z waty i z niejasnym umysłem. 

Przez kolejny tydzień starałam się nie martwić wynikami.

Aż w końcu przez zawieje i zamiecie orkanu Ksawery dotarłam do szpitala po wyniki. 20 minut przed zamknięciem. 

I odetchnęłam z ulgą:


























Nie widać istotnych różnic! Lek działa! Hurrrra! Najlepszy prezent mikołajkowy ever!


środa, 4 grudnia 2013

Crazy Mary



Być może nie wiecie, ja nie wiedziałam do dziś, że piosenka "Crazy Mary" jest SM podszyta. Jej historia to wzruszająca opowieść o przyjaźni i ludzkiej dobroci. 

Autorką tekstu utworu jest amerykańska wokalistka i tekściarka Victoria Williams. 1993 rok oprócz debiutu przyniósł jej diagnozę na SM. Niestety Williams nie posiadała ubezpieczenia medycznego, bez którego nie mogła podjąć leczenia. Z pomocą przyszli jej znajomi, w tym takie gwiazdy jak Pearl Jam czy Lou Reed, którzy nagrali album "Sweet Relief: A Benefit for Victoria Williams". To właśnie na nim "Crazy Mary" wykonywana przez Pearl Jam ukazała się po raz pierwszy.  

Dziś 55-letnia artystka ma się całkiem dobrze. Nadal pisze i koncertuje. Wydana w 1993 roku płyta dała początek charytatywnej organizacji pomagającej muzykom będącym w podobnej do Williams sytuacji. 

poniedziałek, 25 listopada 2013

11 sierpnia 2011 - 25 listopada 2013

Zakładowej Komisji Socjalnej, którą prosiłam w 2011 roku o wsparcie tej inwestycji, sprawa noszenia aparatu nie wydawała się sprawą priorytetową. Odbierając negatywnie zaopiniowany wniosek o dofinansowanie usłyszałam, że ortodoncja to nie leczenie, profilaktyka również, sama chce być po prostu ładniejsza i żadne pieniądze na to mi się nie należą. Z mojej perspektywy sprawa wyglądała zupełnie inaczej. 



Rok wcześniej nie tylko zachorowałam na SM, ale także usłyszałam, że wada zgryzu, którą mam powoduje, systematyczne ukruszanie się jedynek. Ponieważ był to rok fatalny pod każdym względem, informacja ta jedynie pogrążyła mnie w czarnej dziurze nieprzyjemnych myśli. Nie dość, że niedługo może mnie sparaliżować - myślałam - to jeszcze nie będę miała zębów z przodu! Zasadniczo mogłam od razu zwinąć się w kłębek i oddać rozpaczy aż do śmierci. Musiał minąć prawie rok w ciągu którego zmienił się mój stan cywilny (z konkubiny na wolną) oraz lekarz neurolog (z oschłej materialistki na optymistę) abym spróbowała myśleć inaczej. Powoli zaczęły rozwiewać się chmury, które wisiały nad moją głową. Jednym z kroków mojej terapii było uwierzenie w to, że mam przyszłość. Kolejnym krokiem było zaś podjęcie długoterminowego wyzwania - padło na leczenie ortodontyczne. Nie chodziło więc o to, że chciałam być piękna, ani, że pozazdrościłam gwiazdom filmowym prostych i białych zębów. Aby wyjść z (nie bójmy się tego powiedzieć) depresji po diagnozie, musiałam uwierzyć, że warto inwestować w przyszłość.  


Decydując się na leczenie musiałam brać pod uwagę SM. Coroczne badanie rezonansem magnetycznym wymusiło na mnie założenie łuku tytanowego (na dół) i kryształowego (u góry). Materiały te nie zaburzają obrazu badania.

W trakcie leczenia doszło do małych komplikacji - wyszła na jaw prawda o ukrytym w moim zębie wiertle i sprawa endodoncji. Było sporo bolesnych momentów. Najgorsze okazały się separatory. I w sumie przez te ponad dwa lata przyzwyczaiłam się do mojej pięknej nazębnej biżuterii. I teraz jakoś mi pusto i ślisko na zębach... 






poniedziałek, 18 listopada 2013

poznać i zrozumieć - Czajka

Dla jednych będzie to kompletnie niezrozumiałe. Dla innych szalone, obrzydliwe i śmierdzące. Dla mnie to rzecz naturalna, trochę związana z chęcią podnoszenia swojej świadomości ekologicznej i społecznej, po części związana z moja fascynacją do wielkich zakładów przemysłowych i kominów. Mowa o wycieczce do oczyszczalni ścieków.

W Dąbrówce Szlacheckiej na Białołęce znajduje się Oczyszczalnia Ścieków "Czajka", którą w ramach dni otwartych mogli zwiedzać w ten weekend zwykli śmiertelnicy. Żeby znaleźć się wśród nich wystarczyło odpowiedzieć na jedno proste pytanie w konkursie ogłoszonym w internecie (tak, to prawda, "Czajka” produkuje zieloną energię, która wykorzystywana jest na potrzeby oczyszczalni). Uczestnikom wycieczki zapewniony został bezpłatny dojazd i powrót ekologicznym, hybrydowym autobusem.



























Na miejscu na góra 20 osobowe grupy czekał przewodnik-pracownik oczyszczalni, który w trakcie godzinnego spaceru opowiadał o drodze ścieków przez oczyszczalnię i zapoznawał słuchaczy z ciekawostkami (żeby nie powiedzieć smaczkami) pracy w tym Zakładzie. Już na wstępie dementuję plotki - to nie była śmierdząca wycieczka. Na terenie "Czajki" praktycznie nie czuć zapachów, bo przed procesem dezodoryzacji ścieków po prostu na powierzchni nie ma. Dopiero pozbawione zapachu i osadów, tłuszczy, zanieczyszczeń włóknistych i innych zawiesin wypływają na powierzchnię, by w wielkich komorach poddać się biologicznemu natarciu. W procesie oczyszczania uzyskiwany jest biogaz, który następnie wykorzystywany jest do spalania osadów ściekowych w Stacji Termicznej Utylizacji. Przy okazji wszystko się błyszczy nierdzewną stalą i naszpikowane jest supertechnologią.

Wycieczka nosiła znamiona edukacyjnej. Nie tylko poznałam nowe słowo "skratki" (zanieczyszczenia stałe wydobyte ze ścieków za pomocą specjalnych kratek hakowo-taśmowych), każdy uczestnik wycieczki otrzymał rolkę papieru toaletowego wraz z "Poradnikiem użytkownika toalet", który uczy, że "sedes to nie kosz na śmieci":) UWAGA, ważna sprawa przyziemna - największym nieprzyjacielem oczyszczalni są spuszczane w toaletach patyczki do uszu! Nie chcesz mieć zapchanej rury odpływowej, nie wyrzucaj do sedesu także włosów, petów oraz tłustych resztek jedzenia.
 "Czajka" to największa oczyszczalnia ścieków w Polsce. Zaprojektowana w latach 70 ubiegłego wieku, oddana do eksploatacji w 1991 roku, miano największej i najnowocześniejszej otrzymała po zakończeniu rozbudowy w 2012 roku. Od tego czasu połyka ścieki z całej prawobrzeżnej  i 70% lewobrzeżnej Warszawy. To olbrzymie obciążenie! Ścieki wpływające do "Czajki" wypływają z niej do Wisły, jest więc to bardzo ważna dla naszego środowiska inwestycja.



niedziela, 3 listopada 2013

1% RAPORT

Początek listopada to nie tylko Wszystkich Świętych, Akcja Znicz i cmentarne podróże. Dla mnie to przede wszystkich przyjście wyczekiwanego raportu z rozliczenia 1% podatku. To moment, kiedy praca, którą na początku roku wkładam w nagłośnienie akcji zbierania procentów, zostaje nagrodzona. Bo w końcu po wielu miesiącach czekania dostaję oficjalny feedback. Dowiaduje się ile udało się uzbierać pieniędzy. Mogę zacząć wyciągać wnioski i planować akcję na przyszły rok. Przede wszystkim mogę zakończyć akcję oficjalnie dziękując Wam.



W tym roku akcja przebiegała bardzo sprawnie. Po pierwsze zyskałam cudowny plakat, za który raz jeszcze serdecznie dziękuję Łukaszowi z   Beetroot Graphics. Kolejne podziękowania należą się Agnieszce, z którą obmyśliłyśmy strategię kampanii "Zamiast lajków zbieram procenty". Nie wiedziałam jak to wypali i czy ludzie w ogóle będą chcieli brać w czymś takim udział. Na szczęście okazało się, że mam wspaniałych ludzi wokół siebie, a oni mają jeszcze wspanialszych ludzi obok i tak uzbierało się trochę procentowych zdjęć. Specjalne dzięki płyną ode mnie do wszystkich osób, które zgodziły się umieścić swój wizerunek w galerii kampanii i nadesłały swoje zdjęcia. Najmocniejsze uściski, dla tych, których nawet nie znam, no i oczywiście dla Pań z Uniwersytetu Trzeciego Wieku z Sopotu, których zdjęcie odjęło mi mowę.






Na koniec najważniejsze podziękowania dla tych, którzy na swoich PITach umieścili moje nazwisko i przekazali swój 1%. Było Was w tym roku 258 osób. Jak zwykle z różnych zakątków Polski, tych znanych mi dobrze oraz tych zupełnie przeze mnie nie zbadanych. Wszystkich łączy jedna sprawa - moja sprawa i to jest wielce budujące, kochani.


W tym roku z 1% wpłynęło na moje subkonto ponad 15 tys. zł! Ogółem jest tam już ok. 55 tys. zł. W przeliczeniu na leki to oczywiście niewiele (jakieś 10 pudełek), ale mocno trzymam kciuki, za to aby leczyli mnie nie 5 lat, a tak długo, jak lek przynosi pozytywne wyniki.

piątek, 1 listopada 2013

ciasteczka pachnące Stanami

Uwielbiam przepisy, które powstają z potrzeby chwili. Zwykle ograniczone są do składników, które zalegają jakiś czas na półce i czekają na swoją wielką premierę. Rok temu na moje salony (oraz tego bloga) w ten sposób zawitało ciasto z masy kasztanowej. Dziś swoją słodką premierę mają kruche ciasteczka z masła orzechowego (prosto z USA) z M&M'sami! Amerykański sen w ten szary listopadowy wieczór. Powiedzmy, że to takie dzień po halloween.

M&M'sy zostały mi z wczorajszego maratonu Obcego. Masło orzechowe to prezent, który Ula przywiozła mi z podróży do Stanów. Do kompletu potrzebne są jeszcze cukier, jajko, soda oczyszczona i olejek waniliowy, składniki, których nigdy nie brakuje u mnie w domu. Zamknąwszy w ten sposób listę produktów możemy być pewni, że będzie to bezglutenowy deser.

Potrzebne składniki

  • 200 g masła orzechowego
  • 150 g cukru
  • 1 jajko
  • 1/2 łyżeczki sody
  • 1/2 łyżeczki aromatu waniliowego
  • M&M's (albo orzechy czy czekolada
Przygotowanie:

Rozgrzej piekarnik do 180 stopni. Utrzyj wszystkie składniki razem miksere. Z powstałej masy uformuj placki i rozłóż na papierze do pieczenia rozłożonym na blasze wyłożonej papierem do pieczenia. Piecz 12-15 minut. Po wyjęciu z piekarnika ciasteczka będą jeszcze miękkie. Dopiero stygnąc nabierają kruchości.

poniedziałek, 28 października 2013

Ryżowy makaron ze smażonymi pomidorami, parmezanem i bazylią



Ten bardzo prosty i szybki przepis jest bezglutenową alternatywą dla wszelkiego rodzaju makaronowych dań. Makaron ryżowy przygotowuje się w 5 minut, reszta jest prosta jak konstrukcja cepa i idealnie nadaje się na wzmocnienie osoby, która zamiast cieszyć się ostatnimi promieniami złotej jesieni leży z katarem i bolącym gardłem w łóżku. Dla dodania odrobiny pikanterii można dorzucić posiekane papryczki chilli. Ja pozostaję przy łagodnej wersji.

Potrzebujemy:
  •      250 g grubego makaronu ryżowego
  •      85g smażonych pomidorów + dwie łyżki oleju z pomidorów
  •      3 ząbki czosnku
  •      25 g parmezanu
  •           duża garść świeżych liści bazylii

Przygotowanie:
  •      Makaron przygotować według przepisu na opakowaniu.
  •       Rozgrzać olej na patelni, przez ok 3 minuty podsmażyć pomidory i posiekany czosnek.
  •       Dodać makaron, bazylię i parmazan. Wymieszać wszystko dokładnie na patelni i chwilę podsmażać.





niedziela, 27 października 2013

postcard from Sicily (part 2)


Od czego by tu zacząć kolejną opowieść? Może mały alert. Sycylia to nie jest kraj dla pieszych ludzi.  Autobusy kursują od niechcenia, a jak już przyjadą to dziwnie puste. Wszyscy tu chyba mają swoje auta. I to te malutkie! Bardzo popularne są Fiaty 500 pamiętające złote czasy cosa nostry. Turystom radzi się wypożyczyć skutery lub rowery. Znacznie łatwiej i przyjemniej jest wtedy podróżować. To co zaobserwowałam w kilku miasteczkach to wolna amerykanka w kwestii chodników.  Ich tu nie ma, one bywają. Pojawiają się bez żadnej spójnej koncepcji. Raz z prawej, raz z lewej, potem długo długo nic. Na wąskich uliczkach namiastką naszych chodników są alabastrowe "parapety" kamienic, które przylegają bezpośrednio do ulicy. Z nieskrywaną przyjemnością chodziłam po nich boso.



Choć określane mianem bramy na Zachodnią Sycylię Trapani jest turystycznym miasteczkiem potrafiło zachować swój lokalny klimat. Sycylijczycy nie śpieszą się, autobusy kursują według własnego widzimisię a na ulicach człowiek nie potka się o morze stojaków z wakacyjnym barachłem. Czasem mnie to irytowało, bo bardzo trudno znaleźć było jakąkolwiek ładną pamiątkę. Tłumaczyłam to sobie tym, że choć temperatura dochodzi 27 stopni tutaj sezon turystyczny się skończył. Poza tym dzięki temu łatwiej można było wczuć się w naturalny rytm miasta i podejrzeć prawdziwe życie autochtonów.


























W samym mieście, zwłaszcza w historycznym centrum miasta roi się od zabytków. Przechadzając się wąskimi uliczkami schronić się można w cieniu średniowiecznych murów. Pomiędzy ciasno splecione odrapane kamienice wbudowane są monumentalne kościoły i pałace. Niestety w większości zaniedbane lub opuszczone. Po drodze z hotelu codziennie mijałam stare wiezienie z pięknymi atlantami na frontowej ścianie - opuszczone, stary szpital, na dziedzińcu którego straszyła fontanna z pourywanymi członkami - opuszczony i z 5 kościołów, w tym tylko jeden otwarty (z uwagi na pochodzące z XVII wieku rzeźbione stacje drogi krzyżowej, uważane za jedną z największych atrakcji miasta) codziennie.





Bramy pozostałych kościołów otwierają się w soboty i niedzielę, w tygodniu straszą odrapanymi elewacjami. W każdej świątyni obowiązkowo znajduje się Matka Boska z Trapani. Pogodna i uśmiechnięta Matka Boska z dzieciątkiem na rękach raz do roku opuszcza mury kościoła i udaje się  na "spacer" po ulicach miasta. Już teraz zapisałam sobie w kalendarzu to święto obchodzone 16 sierpnia jako "must see"!



W godzinach sjesty koty leniwie przechadzają się po wąskich uliczkach a turyści na próżno dobijają się do drzwi sklepów spożywczych. Jedynie kawiarnie zapraszają na słodkie marcepany, lody i kawę. Trzeba jednak pamiętać, że większość z nich w rozliczeniu przyjmuje jedynie gotówkę.












Jeszcze większy marazm panuje na Wyspach Egadzkich. Tu jakby czas stanął w miejscu. Promy przypływają i odpływają, krowy leniwie się pasą na łąkach, winogrona radośnie wygrzewają w słońcu. Wzdłuż skalistych brzegów ukrywają się piaszczyste plaże z krystalicznie czystą wodą. Skaliste wybrzeża zachęcają amatorów nurkowania do podglądania podwodnego świata, w tym świata koralowców. Już w XIV wieku Trapani słynęło z przepięknych wyrobów z koralowców. Wytwarzano z nich najpierw talizmany i amulety, następnie  różańce i monstrancje. Na wystawach miejscowych rzemieślników możemy obejrzeć ich przepiękne wytwory.




środa, 23 października 2013

postcard from Sicily (part 1)

Już pierwszego dnia na Sycylii wiedziałam, że będzie to niezapomniany wyjazd. Drugiego dnia zaczęłam czuć się jak na wyjeździe na plener fotograficzny. Wyspa okazała się różnorodna i niesamowicie fotogeniczna. Moim punktem zahaczenia było Trapani portowe miasto położone na zachodnich brzegach wyspy, w przewodnikach opiewane jako brama na zachodnią Sycylię i Wyspy Egadzkie. Ja przez tę bramę do końca nie przeszłam, zostałam w mieście nieco dłużej.



U stóp miasta wyrasta góra Eryks, na której szczycie ulokowane jest miasteczko Erice. Dostać się można do niego kolejką górską lub krętą drogą. Podobno wjazd autobusem na sam szczyt gwarantuje niesamowite wrażenia i widoki i warto czekać na zapewne spóźniony środek transportu. Sycylia to nie Szwajcaria, większość autobusów nie trzyma się rozkładów.  Kolejka wznosi się na wysokość 750 m n.p.m. i pozwala objąć wzrokiem leżące między zboczem górskim a brzegiem morza Trapani. Kamienne Erice znajduje się na samym szczycie góry. Pierwsza osada powstała tu w V w. p. n. e. a potem poszło już z górki. Podobno w sezonie miasteczko tętni życiem i trudno tu o kawałek wolnej od turystów przestrzeni. W październiku wyglądało to zgoła inaczej. Na wyludnionych wąskich uliczkach spowitego w chmurach miasta królowały koty.




Położone na cyplu stare miasto otoczone jest z 3 stron morzem. Nic więc dziwnego, że gospodarka miasta opiera się w głównej mierze na rybołóstwie.

Port tętni życiem od rana do wieczora. Przed zachodem słońca na krańcu cypla zbierają się miłośnicy wrażeń estetycznych. Obserwować można piękną drogę słońca, które zniża się by wpaść w objęcia morza ocierając się po drodze o Wyspy Egadzkie.




Południowa część miasta to dzielnica przemysłowa. Najciekawszą gałęzią przemysłu jest tutaj pozyskiwanie soli. Wychowanej na ziemi polskiej wydobycie tego białego złota kojarzyło się z kopalniami, wielce więc byłam uradowana, gdy mogłam zobaczyć stary rzymski sposób pozyskiwania soli. Wyobraźcie sobie te widoki, gdy w spokojnej tafli wody odbijają się wiatraki, nad stawami unoszą się ptaki, a nad tym wszystkim niebo spowite słoną mgiełką.






środa, 9 października 2013

zaufać cyfryzacji z NFZ

Urlop zbliża się wielkimi krokami, najwyższy czas pomyśleć o formalnościach. Jedną z nich jest wyrobienie Europejskiej Karty Ubezpieczenia Zdrowotnego. Przydać się pewnie nie przyda, ale do ubezpieczeń podchodzę jak do talizmanów. Gdy tylko uruchamiam ubezpieczenie i zaczynam opłacać składkę rozpoczyna się magia, dzięki której ubezpieczenie nie przydaje się wcale. Tak było, gdy po długim pobycie w szpitalu ktoś mi podpowiedział, że powinnam skorzystać z ubezpieczenia, na mocy którego w razie hospitalizacji trwającej dłużej niż 4 dni wypłaca mi określoną sumę za każdy kolejny dzień mordęgi w szpitalu. Podpisałam papiery  - zniknął problem przebywania w szpitalu. Czar ten zadziałał również, gdy ubezpieczyłam swojego pierwszego smartfona. Moja Nokia okazała się niezniszczalna. Nikt jej też nie chciał ukraść. Ani zalać. Nawet gdy spadła z 4 piętra pozostała cała. 

Dziś daję wiarę informacjom zawartym na stronie NFZ. Według wytycznych wypełniam aktywny wniosek o wydanie karty EKUZ, drukuję, podpisuję, skanują, odsyłam na podany na stronie mazowieckiego oddziału NFZ adres mailowy. Trzymam kciuki za powodzenie akcji. Według zapewnień NFZ wniosek złożony za pośrednictwem skrzynki mailowej powinien być rozpatrzony w przeciągu 3 dni.

Jeżeli osoba wnioskująca o wydanie EKUZ lub osoba przez nią upoważniona przedstawiła kompletną dokumentację pozwalającą na jednoznaczne ustalenie uprawnienia do otrzymania karty EKUZ, powinna ona zostać wystawiona w dniu osobistego złożenia wniosku lub w okresie do 3 dni roboczych od dnia wpływu wniosku drogą pocztową, faksem lub w formie elektronicznej do oddziału wojewódzkiego NFZ, chyba że osoba wnioskująca wskazała inny termin odbioru EKUZ. Niemniej jednak, jeżeli wniosek o wydanie karty EKUZ został złożony za pośrednictwem poczty elektronicznej, oddział wojewódzki NFZ w ciągu 3 dni od dnia dostarczenia wiadomości na skrzynkę pocztową oddziału ma obowiązek odesłać odpowiedni komunikat z informacją o sposobie rozpatrzenia wniosku. (link do FAQ)

Jak to wygląda w praktyce?

Po wysłaniu wiadomości z załączonym wnioskiem otrzymuję odpowiedź zwrotną:

Dziękujemy za przesłanie wiadomości do Działu Obsługi Świadczeniobiorców.

Jeśli przesłali Państwo wniosek o wydanie Europejskiej Karty Ubezpieczenia Zdrowotnego (EKUZ) prosimy o zgłoszenie się po odbiór karty za 5 dni roboczych w oddziale przy ul. Chałubińskiego 8 lub we  wskazanej  przez Państwa delegaturze. Po wybraniu we wniosku  opcji „Pocztą na adres” karta zostanie wysłana pod wskazany adres.

Prosimy o upewnienie się czy załączony wniosek został prawidłowo wypełniony i podpisany. W przypadku wątpliwości prosimy o kontakt pod nr tel. (22) 572 63 73.

Przy osobistym odbiorze karty zachęcamy do  pobrania loginu i hasła dostępu do Zintegrowanego Informatora Pacjenta – portalu, w którym znajdziecie Państwo wszystkie dane dotyczące leczenie w ramach ubezpieczenia w NFZ. Więcej na ten temat na stronie zip.nfz.gov.pl

Jeśli  skierowali Państwo do nas pytanie bądź wniosek w innej sprawie, skontaktujemy się z Państwem telefonicznie lub pisemnie.

A pod podanym numerem telefonu nikt się nie zgłasza...

poniedziałek, 7 października 2013

wyskokowa niedziela

Tak mi się wszystko pięknie poukładało, że 9 rocznicę przybycia do Warszawy miałam okazję świętować na dachu dwudziestopiętrowego budynku mieszkalnego. Wspiąć się na szczyt było bardzo trudno. Przymocowane do ściany szczeble wiodące na dach czasami zostawały po prostu w rękach. Żeby się tam wdrapać trzeba było pokonać przede wszystkim strach przed upadkiem z drabiny. Trudy wędrówki wynagradzał niesamowity widok na panoramę Warszawy.



Ale po co to wszystko?
Dla skoków!
Z 20 piętra na ziemię.






A wszystko to za sprawą zorganizowanego w ramach obchodów 10-lecia Spółdzielni Mieszkaniowej "Potok Górny" pokazu skoków w układzie Dream Jump. Ewolucje w trakcie spadania wykonywały załogi Centrum Sportów Ekstremalnych 2Wieże, Stowarzyszenie Zero Grawitacji i Jolie Adrénaline. 


Pogoda dopisała. Między blokami zorganizowano piknik. Zgromadzeni na dole lokatorzy bawili doskonale się zadzierając głowy do góry by obserwować kolejne skoki  śmiałków. Z moim kruchym kręgosłupem nie odważyłam się. Ale jeśli kogoś kręcą takie tematy może udać się na Dwie Wieże, z których można wykonać taki skok. Miłośnicy mocnych wrażeń i uderzenia adrenaliny nie powinni być zawiedzeni.

Mnie pozostał podziw dla śmiałków i piękne widoki.


I choć zarzekłam się, że jak już zejdę z dachu to nań nie wejdę z powrotem nie mogłam sobie odmówić jeszcze jednej wieczornej wspinaczki na ten nietypowy punkt widokowy. Na górze zaś jeden tylko widok przykuwał moją uwagę. Żerań!




piątek, 4 października 2013

o zrozumieniu dla życia bez glutenu

O wczorajszej uczcie bezglutenowej niewiele jeszcze mogę powiedzieć (względy marketingowe). Wrażenia są jednak baaaardzo pozytywne. Spotkanie osób, które z różnych powodów tak jak ja unikają glutenu było bardzo budujące. W końcu nikt nie pytał ze zdziwieniem czemu nie chudnę skoro jestem już tak długo na diecie. I co to w ogóle za wymysły, żeby mąki nie jeść! "Przecież od tego nie umrzesz." Dzięki uprzejmości właścicieli jednej z warszawskich pizzerii grono bezglutenowców mogło się w końcu spotkać, poznać, wymienić spostrzeżeniami i adresami (nie tylko miejsc wartych odwiedzenia) oraz  poszydzić z tych, którzy nie rozumieją:) (Bo gluten nie zrozumie bezglutenowca.) No i jeszcze była ta cudowna możliwość skubnięcia z talerza osoby siedzącej obok innej pizzy, bez obaw że mąka, że niezdrowo, że brzuch. Bo wszystkie, jakie tylko chcieliśmy były GF!























Zapeszać nie chcę, ale po cichu liczę na to, że projekty omówione na spotkaniu wypalą i to w formie pięknych fajerwerków. Póki co trzymamy kciuki i czekamy.

czwartek, 3 października 2013

Rehabilitacja

Jak zwykle na ostatnią chwilę załatwiam sprawy najważniejsze. Kiedy dostałam skierowanie na rehabilitację byłam psychicznie podłamana a kodeina, którą dostałam w pakiecie powitalnym od klubu zepsutych kręgosłupów, pozwoliła mi zapomnieć o pracy, jaka mnie czeka na drodze do życia bez bólu.


Kodeina to jednak nie jest rozwiązanie. Owszem, po kilku pierwszych tabletkach było przyjemnie. Lekkie otumanienie, wrażenie przebywania na innej planecie, wprost nieznośna lekkość bytu, gdy nie obchodzi cię nic, nawet jadący wprost na twój rower samochód ciężarowy. Ale też ból wątroby, słabość ciała i jak zwykle - niewielka ulga w cierpieniu. Życia na kodeinie nie polecam.
 Poszłam po rozum do głowy. I to podwójny. Postanowiłam zapisać się na rehab przed upływem daty ważności skierowania oraz zapłacić za niego z pieniędzy zebranych na 1%. I tu zaczęły się schody. Czasu miałam niewiele, bo 8 dni. Za to przeszkód! Od groma, jak mawiał kolega ze studiów.
Najbardziej obawiałam się tego, że PTSR nie będzie chciało mi tego opłacić. Ale nie, nie z ich strony miałam problemy. Okazało się, że prawdziwą przeszkodą jest dla LUX MEDu odrzucenie standardowej metody płatności (czyli przed każdym zabiegiem gotóweczką/kartą na miejscu) i dogadanie się z PTSR co do faktury.
Po całym dniu wydzwaniania i pisania maili do obu zainteresowanych w końcu chyba się udało. W przyszły poniedziałek zaczynam wygrzewać kręgi pod laserami, w polach magnetycznych i innych idiotycznych urządzeniach. No chyba że się nie udało. Wtedy najzwyczajniej na świecie się wkurwię.