wtorek, 30 września 2014

wszystkie wcielenia kaszy

Kilka już razy słyszałam od ludzi, że kasza jaglana jest niesmaczna i nie wchodzi im w ogóle.  Ostatnio zwierzeniem tym uraczyła mnie moja własna babcia. 
- Powiem Ci, Martyno, że próbowałam. Ugotowałam sobie, przełożyłam na talerzyk obok mięsa i sałatki i tak dziobałam z niesmakiem.
I wtedy mnie olśniło!
- Babciu, bo Ty traktujesz kaszę jak ziemniaki! A to jest przede wszystkim wspaniała baza i dodatek do wszystkiego! Ja jem kaszę (tu zaczęłam wyliczać, prawie jak w skeczu o mielonce w Monty Pythonie :
- z orzechami włoskimi i nektarynką
- rokpolem, pomidorkami i pesto jarmużowym
- jarmużem, pomidorami, olwkami
- olejem kokosowym i bananami
- w formie kotletów
- placuszków ze szpinakiem
- malinami i jogurtem naturalnym
- truskawkami
- jagodami
- borówkami, bazylią, jogurtem naturalnym i nektarynką
- fetą i pomidorami suszonymi
- w formie pasty (z oliwek lub pomidorów suszonych)
a nie jakieś tam zamienniki ziemniaków.
- A ja - włączyła się kuzynka dziadka - robię ją z bakaliami. Albo suszoną śliwką. Albo jak Rafaello - orzeszek zawijam w kaszę, robię kuleczkę i obtaczam w wiórkach kokosowych. Idealna przegryzka do kawy!

Babcia zdębiała i obiecała spróbować jednego chociaż z wymienionych sposobów. 


poniedziałek, 22 września 2014

szpula II

Muszę Wam zaprezentować moje najnowsze dzieło! Dawno z niczego nie byłam tak zadowolona, jak z tych dwóch stoliczków oklejonych komiksem z przygodami Batmana:) Jeden wieczór pracy i voilà!

Tym razem historia jest mniej mroczna. Na jednej szpuli pojawia się piękna rudowłosa bohaterka, na drugiej zaś pomocnik Batmana - Robin!






Zaczynami się robić smutno, bo niewykończone szpule powoli znikają z piwnicy i niewiele już ich tam zostało. Będę musiała znaleźć sobie kolejny projekt na mroźną zimę
Winter is coming! 

poniedziałek, 15 września 2014

Wyzwanie #DROŻDŻE reaktywacja

Wraz z zakończeniem lata, wymianą włosów letnich na zimowe rozpoczęłam moją kurację witaminową. Drożdże welcome back. 


Koktajl jest bajecznie prosty. Drożdże domowe (babuni) zalewam wrzątkiem, przykrywam talerzykiem na 15-20. W tym czasie drożdże się zaparzają i stygną. Tak przygotowany napój wypijam duszkiem. 


Efekty są niesamowite. Włosy robią się zdrowsze, lśniące i przede wszystkim odżywione. To co  jest dla mnie najistotniejsze, to ich przyśpieszony porost.

Także.
Włosy!
Czas start!


niedziela, 14 września 2014

wszystko w ramie

Kiedy masz za dużo pięknych zdjęć i aparatów by móc zdecydować się, który z nich wyeksponować…



cena - 30 zł
miejsce - Bazar na Kole
transport - 5 km turlania się rowerem


oraz niezliczona radość Kici



sobota, 13 września 2014

jarmużowe chipsy

Od pewnego czasu, gdy tylko znajdę w sklepie jarmuż, kupuję go z nadzieją na nową kulinarną przygodę. Zrobiłam już z niego pesto, na dobre zagościł też w moich jaglanych sałatkach. Teraz przyszła pora na coś zupełnie innego!

Do chipsów z jarmużu podchodziłam jak Tomasz do Jezusa. No, nie wierzyłam, że to może zadziałać, że może być dobre. Tymczasem specyficzny smak kapustowatej rośliny, podpieczony łagodnieje. Doprawiony ulubioną przyprawą może zaś chrupko udawać wszystko!

Potrzebujemy:
- paczka jarmużu*
- olej kokosowy
- ulubione przyprawy

Przygotowanie:
Jarmuż umyć i osuszyć. Następnie pociąć na kawałki wielkości chipsów, wycinając łodygi. Na blasze położyć papier do pieczenia uprzednio wysmarowany olejem kokosowym. Umyty i pokrojony jarmuż rzucamy na blachę, następnie delikatnie skrapiamy olejem i posypujemy przyprawami. Pieczemy na 150 stopniach około 7 minut. UWAGA! Jarmuż bardzo szybko staje się kruchy i łatwo go spalić. On naprawdę piecze się tak szybko!

Te zdrowe chipsy idealnie sprawdzą się na seansie Top Model;) Smacznego. 

* z jednej paczki wychodzi 5-6 blach chipsów. 

czwartek, 4 września 2014

wakacje z kotem

Wracając na chwilę do wakacyjnych wypraw, myślę, że należy się tu kilka słów o podróżowaniu z Kicią. Wojaże z kotem okazały się całkiem przyjemne. W wagonie klasy 2 Kicia zrobiła prawdziwą furrorę, przez zatłoczone korytarze tabuny dzieci robiły wycieczki, by zobaczyć tego dziwnego kota. Kicia siedząc na moich kolanach dzielnie znosiła nawet najmniej delikatne wyrazy uwielbienia (raz jedna duża pani pacnęła ją jak konia po głowie i łapach). Pasażerowie pierwszej klasy byli mniej przychylnie nastawieni do małej kotki. Niby miejsca więcej niż w drugiej, a jednak ludzie mniej otwarci. Podróż Sopot-Warszawa Kicia zaliczyła w kontenerku. Całe 5 godzin spędziła drzemiąc w swojej prywatnej loży.


Należy pamiętać, żeby dostarczyć kotu wodę, a przy dłuższych podróżach jedzenie i pieluchomatę, która w razie problemów z kocim pęcherzem wsiąknie cały płyn.



Troszkę gorzej było w miejscu docelowym. Dom pachnący psami nie spodobał się Kici i chodziła długo przestraszona. Psy zaś, stare i wybiórczo ślepe, omijały ją nie racząc nawet drobnym warknięciem. Z braku zainteresowania Kicia zrobiła dokładnie to, co każdy normalny kot. Spenetrowała wszystkie możliwe dziury i szczeliny, niejednokrotnie wychodząc z nich spowita pajęczynami niby żałobnym welonem. Mama się nawet śmiała, że TVN powinien wprowadzić do programu Perfekcyjna Pani Domu zamiast testu białej rękawiczki, test białej kici. Już by tak łatwo nie było!



Największą frajdą była rowerowa wycieczka z Kicią na plecach. Mała małpa nie chciała siedzieć w torbie i wdrapywała się na moje plecy. Tak uczepiona przejechała ze mną 10 km.

W Sopocie, gdzie odwiedziłam kuzynostwo, Kicia czuła się już znaczenie lepiej. Pogoda nie do końca dopisała, więc na dworze było jej zimno. co jednak nie przeszkodziło nam przemaszerować na smyczy wzdłuż plaży.

Przepisy dotyczące przewożenia zwierząt, które tak bardzo mnie nastraszyły, okazały się niewspółmiernie do rzeczywistości surowe. Konduktor ani razu nie zwrócił mi uwagi, gdy kicia siedziała na fotelu, nie poproszono też mnie o jej bilet. Pełen luz, czasem jakiś żart i zachwyt.

Myślę, że podczas tego wyjazdu, w trakcie którego zrobiłyśmy ok 1200 km, Kicia zdała egzamin na podróżniczkę.



wtorek, 2 września 2014

szpula

To było rok temu, późne lato... związek wypalił duszę, jak trawy na polach. Odurzona dymem kłamstw, jakimi próbowano nawozić kwiat tej miłości, szukałam sposobu na zapomnienie. I jak w piosence - wiatr odnowy wiał, jeszcze nie darowano reszty kar, jeszcze nie można było się śmiać, ale ewidentnie wiało na nowe.  Wraz ze zmianami w życiu prywatnym, nastały zmiany na kilometrowych korytarzach w pracy.  Remont dosięgnął kabli i drutów.

Czasami mam wrażenie, że najlepsze pomysły przychodzą człowiekowi do głowy, gdy trzyma ją nisko. Gdy kładzie na poduszce, gdy ugina ją pod ciężarem życia. Chyba tak też było wtedy, bo patrząc ze smutkiem w podłogę zobaczyłam pierwszą szpulę. I momentalnie oczyma wyobraźni zobaczyłam jej życie po życiu.  

Pierwsze stoliki ze szpul zrobiłam na własny użytek. Nowe mieszkanie potrzebowało fajnych elementów dekoracyjno-użytkowych. To, że robiłam je sama, dawało mi cudowne poczucie spełnienia. Nie powiem, że było lekko. Szlifowanie drewna często prowadziło do tego, że górne kończyn drętwiały mi zupełnie (czy to od wibracji czy to ze względu na moją chorobę). Przede wszystkim było to jednak zajęcie terapeutyczne, pozwalające odciąć się od własnych problemów (czasami żenujących #firstworldproblems, czasem tych bardziej bolesnych). Potem wkręcił się Artur i zaczęliśmy szpule smarować klejem razem, jednym okiem oglądając jedyne odpowiednie do tego typu pracy kino - filmy klasy C.  Z tego wszystkiego powstało kilka fajnych stoliczków. 


Szpulki przez rok stały w piwnicy i czekały na "odpowiednie światło do sesji zdjęciowej". W międzyczasie Artur stworzył im piękne logo. Potem powstała sesja. A niedawno nawiązała się współpraca ze sklepem Reset, do którego stoliczki grzecznie poszły w komis. I jaram się tym bardzo.