piątek, 24 lipca 2015

wyobraź sobie, że budzisz się nie czując nóg...

Obudziłam się zlana potem, mokra i przegrzana. Przegrzanie organizmu niestety przy SM może znaczyć wszystko. Mnie padło na nogi.

Zaczęło się od tego, że nogi odmówiły całkowicie posłuszeństwa. Na szczęście trwało to tylko kilkanaście minut. Kilkanaście minut spędzonych na podłodze i powtarzaniu w duchu jak mantrę - ruszcie się, cholery!




Byłam twarda. Przecież coś takiego jak chwilowy zanik czynności ruchowych nie może przeszkodzić w normalnym funkcjonowaniu. Grunt to nie dramatyzować! Kolega zawiózł mnie do pracy. W pracy zarzuciłam mokry ręcznik na kark - podobno najlepszy sposób na ochłodzenie organizmu i nie poddawałam się. Próbowałam nie widzieć, że niektórzy patrzą na mnie jak na małpę w zoo. Nic z resztą dziwnego - chodziłam jak kaczka kręcona w slow motion. Nie mam żalu. Ja sama, jako chora, nie wiem, jak powinnam się zachować w podobnej sytuacji. Mówić prosto z mostu? Martwić? Straszyć? Machać ręką? Mówić, że nic się nie stało? Nie ma jasnych reguł. Nie dziwię się zdrowym ludziom, że lekko głupieją. Szkoda tylko, że zwykle nie zapytają...

Popołudniu zaczęłam czuć nogi. Ich ciężar i ból - od stóp po kolana. W końcu chodziłam pół dnia na zdrętwiałych kończynach! Chyba jedyne, co mogło poprawić mi humor, to okład z młodych kotów, które wdrapując się na mnie swoimi małymi pazurkami drapały lekko skórę.


Dziś jest już lepiej. Nogi czuję. Chodzę wolno, ale chodzę. 
SM jest dziwne. Do końca życia będzie mnie pewnie zadziwiać i zaskakiwać.