środa, 18 lutego 2015

pięciolatka

Pierwsza pięciolatka zaraz dobiegnie końca. Czas na podsumowania i zmierzenie się z własnymi lękami sprzed 5 lat:

1. Chodzę! 

Dostajesz diagnozę i widzisz wszystko w czarnych barwach. Wydaje Ci się, że za chwilę szlag trafi wszystkie twoje przewody nerwowe, a kiedy się obudzisz już nie wstaniesz. Dlatego w pierwszych dniach po diagnozie nie spałam. Leżałam w szpitalu na niewygodnym łóżku, sączyłam przez wacik koktajl Mołotowa zrobiony z lęków i dołujących wpisów na forach o SM. Wegetowałam myśląc o wegetacji, jaka mnie czeka. Płakałam na myśl o powrocie na wózku do rodzinnego domu, o straconych nadziejach, o powolnym umieraniu. Jednak po pewnym czasie nauczyłam się rozróżniać błędne myślenie i działanie. Fora internetowe pełne są desperatów i negatywnych historii. O pięknym życiu z chorobą nikt wtedy nie pisał. Nie dlatego, że takie życie nie istnieje. Istnieje, ale choroba w dalszym ciągu jest w Polsce wstydliwym tematem. Dotarło do mnie, że się nie poddam. Że nie mam się czego wstydzić. Że będzie dobrze.

2. Leczę się!

Pierwszy rzut - diagnostyka - drugi rzut - czyli 9 miesięcy 2010 roku wycięte z życiorysu. Po pierwszym ataku choroby szanse na leczenie miałam znikome. Po drugim zostałam zapisana w kolejkę po leki w szpitalu na Banacha (szacowany czas oczekiwania - 3 lata). Wzięłam sprawy w swoje ręce, zmieniałam szpital prowadzący. Leczenie dostałam w grudniu. Początkowo na 2 lata przedłużone następnie o rok, a następnie o dwa. Na początku piątego, ostatniego roku refundowanego leczenia, okazało się, że dobre Państwo będzie mnie leczyć do usranej śmierci (lub momentu, w którym leki przestaną działać). 

3. Randkuję!

Po fazie "będę jeździć na wózku, moje życie jest skończone" zagościła u mnie faza "co z tego, że nie jeżdżę jeszcze na wózku. I tak jestem chora, a chorej nikt nie zechce". I w tym wypadku się myliłam. Okazuje się, że SM nie odstrasza chłopaków. Myślałam, że diagnoza to szlaban na seks do końca życia. Łkałam przyjaciołom "Maaaam eseeeeeem, nikt mnie nie zechce, taką wybrakowaną!"Nic bardziej mylnego. Niektórych choroba nawet kręci. Nie wiem co w nich się rodzi, gdy słyszą o mojej diagnozie. Odczucia tacierzyńskie? Potrzeba bycia potrzebnym? Mylą SM z rozmiarem stanika? A może tak po hipstersku chcą czego inni jeszcze nie mieli? Cokolwiek by to nie było ruch w interesie się nie skończył. 

4. Pracuję!

Latem jest najgorzej, bo od wysokiej temperaturze zaczyna mi się kręcić w głowie. Choroba nie zatarła tego motorka, który napędza moje multiskille :D Pracuję, nie znoszę nic nierobienia.

5. Widzę!

Chciałam, żeby to był wpis superoptymistyczny. Niestety przy kwestii wzroku doznamy zderzenia z murem negatywnych myśli. Moja choroba zaczęła się od zapalenia nerwu wzrokowego. Po przetrawieniu diagnozy i nastawieniu się, że z tym wózkiem to tak szybko nie pójdzie, pojawił się kolejny problem. Oczy! W ciągu 1,5 roku miałam 3 rzuty na to samo oko. Niby zapalenie się cofało, ale za każdym razem jakiś uszczerbek na nerwie pozostawał. W ostatnich latach, choć żadnych rzutów nie miałam, stan moich nerwów wzrokowych pogorszył się. Jeśli miałabym się czegoś bać w związku z moją chorobą, to tego że przestanę widzieć. Już teraz widzę słabo, zakładam okulary i i tak nie rozpoznaję ludzi na ulicy/korytarzu. Często łapię się na tym, że nie tyle widzę, co dedukuję co widzę. Mój świat powoli rozmazuje się, okrywa się mgłą. Tego boję się bardzo.



niedziela, 8 lutego 2015

spacerniak

Wyobraź sobie, że trafiasz do więzienia… Ja trafiłam na chwilę w ramach zorganizowanych przez służbę wiezienną "dni otwartych". A ponieważ "trafić do kicia" figuruje na mojej liście rzeczy, których nie chciałbyś/nie powinieneś w życiu robić, a i tak się przytrafiają, gdy nadarzyła się okazja zgłosiłam się śmiało.

Służewiecki areszt jest przeznaczony dla skazanych mężczyzn młodocianych i dorosłych odbywających karę po raz pierwszy w warunkach zakładu karnego typu zamkniętego, tymczasowo aresztowanych, czy pozostających do dyspozycji prokuratur warszawskich. Składa się z kilku pawilonów mieszkalnych, z których najmłodszy oddany został do użytku w 2012 r. I choć jest to jeden z najnowocześniejszych tego typu obiektów na Mazowszu, nie uwzględnia potrzeb niepełnosprawnych. Sala ćwiczeń, radiowęzeł, kaplica i świetlica, wszystko znajduje się na drugim piętrze, na które dostać się można jedynie wąskimi i stromymi schodami. Niepełnosprawni przestępcy (a tacy tam też przebywają) są więc podwójnie wykluczenie - z życia społecznego na zewnątrz i za murami więzienia. To chyba nie najlepszy sposób na resocjalizację. Brakuje podjazdów, wszędzie są progi i wąskie schody. Nawet odwiedzający niepełnosprawny miałby olbrzymi problem z dotarciem na salę widzeń. Jednym słowem - dramat.

Wracając więziennej doli.. Na wejściu zabierają ci telefon i rzeczy osobiste. Zostajesz odcięty od świata. I tak też się stało w sobotę. Rzeczy osobiste i telefony musieliśmy zostawić w depozycie. Z tego też powodu nie zobaczycie tu żadnych zdjęć z aresztu. Zwiedzając weszliśmy nieco w rolę zatrzymanych.

Do tej pory wiedzę o więzieniach czerpałam z filmów i seriali. W Prison break Karczek i Budyń swobodnie biegali po sporym polu knując intrygi, w Skazanych na Shawshank spacerniak wielkości boiska do gry w baseball pozwalał więźniom głęboko odetchnąć, uprawiać warzywa i swobodnie kontaktować się ze współwięźniami. W Orange is new black więźniarki bez przeszkód poruszają się po bloku, a posiłki jedzą na stołówce. Nie licząc wrednych klawiszy w filmach więzienie często wygląda jak kolonia. Wszystko to jednak idylla. A polska rzeczywistość boli. Mnie najbardziej zabolał spacerniak. Służewiecki spacerniak to taki domek bez dachu z długim korytarzem, z którego wchodzi się przez mocne metalowe drzwi do 8 pokoi wielkości ok 4x8 m. Na środku każdego pomieszczenia dywanik z trawy wielkości kąpielowego ręcznika. Dookoła ścian betonowy chodnik, jedna ławka. Za sufit robi siatka, nad którą dodatkowo przebiega platforma, z której strażnicy obserwują więźniów. Do każdego pokoju wchodzi po 15 wyselekcjonowanych więźniów. Na jednym wybiegu nie znajdą się ziomale. Bez względu na pogodę chłopaki wychodzą codziennie na godzinny spacer. Tak skonstruowany spacerniak przeczy samej idei spacerowania. Chodząc dookoła muru, który zasłania resztki wolności można patrzeć tylko w górę. Najpierw widzimy kraty, przypominające o zamknięciu, potem stopy strażnika, czasem przeleci nad nami samolot - bolesny symbol odebranej wolności. Stałam tam chwilę i od razu poczułam przygnębienie. Ogromny ból po stracie. Złość na zamknięcie i stratę otaczającej mnie przestrzeni. A przecież spacer w więzieniu to forma rozrywki, po której na 23 godziny skazani trafiają z powrotem do cel.

W zwiedzanym przeze mnie więzieniu przebywa ok 1000 skazanych. Drugą rzeczą, która mnie uderzyła, to ich całkowita izolacja. Byłam tam 1,5 godziny i nie widziałam ani jednego przestępcy. W pawilonach mieszkalnych siedzieli za zamkniętymi drzwiami w celach. Tam jedzą, tam śpią, tam się załatwiają. Korytarze więzienia są puste. Niektóre okna, zwłaszcza te wychodzące na ulicę, nie tylko okratowano ale też zasłonięto, tak by nikogo przez nie nie było widać. Czasem było ich tylko słychać. "Ej! RUDA! Ruuuuda!" ciągnęło się za mną, gdy przechodziłam między pawilonami. A było w tym krzyku coś przerażającego. Krzyczeli bowiem szeptem...



W ramach zwiedzania zorganizowano loterię, w której wygraną ma być dzień spędzony za kratami. Powstać ma z tego dokument. Czekam na losowanie. To mogłoby być ciekawe doświadczenie.

środa, 4 lutego 2015

Transformacja małej sypialni

Pamiętacie moje małe mieszkanko, z mała sypialenką? W końcu udało mi się zebrać i zrobić jej transformację.  I nareszcie jest tak jak powinno być.  I wspomnienia po trupach w szafie ostatecznie zostały przegonione. Jest biało, jest minimalistycznie, jest z pazurem.


Zacznijmy od 2013...


Było niebiesko.
Przypadkowo.
I nieciekawie.

Potem pokój przemalowałam na biało. Wspomnienie o tym malowaniu do dziś przyprawia mnie o ciarki.  Pod warstwą niebieskiej farby kryła się żółta warstwa. Zamalowanie tego tak by, żaden z tych strasznych kolorów nie prześwitywał, zajęło kilka dni i warstw białej powłoki. 
Potem przyszedł czas na meble.  Szafę kupioną za grosze na gumtree przemalowałam na złoto. Przez długi czas byłam z tej inwestycji szalenie dumna. Miałam też łóżko księżniczki, o jakim zawsze marzyłam. Niestety oba meble zajmowały niemal cały pokój i niewiele więcej miejsca pozostawało. Pokój traktowałam jako sypialnię. 


W końcu po roku dojrzałam do zmian. 
Najpierw trzeba było ustawić łóżko pod oknem. Ponieważ to jest bardzo wąski pokój i żadne dostępne na rynku ramy łóżek nie są tak wąskie, trzeba było kombinować. Po wielu tygodniach (od pomysłu przycinania ramy księżniczki, po koncepcję stworzenia łóżka z palet, aż do ostatecznego objawienia czyli przycięcia najtańszej ramy z IKEI) zabrałam się z Arturem do pracy.



Gdy łóżko już stało, pozbyłam się złotej szafy. 
Nagle w pokoju zrobiło się dużo miejsca. 
Na tyle dużo, że zmieściło się biurko, nowa szafa i szafki. 



Mimo wstawienia tych kilku dodatkowych rzeczy pokój nie jest zagracony. Wybór ażurowej szafy był trafem w dziesiątkę. Szafa nie tylko doskonale spełnia swoje powinności ale też jest ścianką wspinaczkową dla Kici. Na ścianie za drzwiami powiesiłam półki na buty, w których można schować nie tylko obuwie, ale tez bieliznę czy dokumenty.


Od transformacji minął już tydzień. Nowy pokój jest tak fajny, że teraz w nim przesiadujemy ciągle przesiadujemy :D

Jedyne co mnie tylko niepokoi to drzwi... Zaczynam szukać inspiracji na przerobienie ich.