Nigdy nie należałam do zapalonych miłośników kotów. Zwykle znajomi mieli wredne koty, które zza tapczanu, ukryte w praniu czy też z szafy rzucały się do nóg, by zabawić się człowiekiem w krwawe igrzyska. Kiedy nie rzucały się z pazurami na ludzi stroniły od nich grzejąc się w ulubionym fotelu niczym święte krowy na indyjskich drogach. Trochę ich nie rozumiałam.
Potem zobaczyłam ich kosmiczną urodę. I zakochałam się bez pamięci.
A teraz sama mam własną kocią księżniczkę. I chyba trochę zbzikowałam.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz