Wracając do dziewczyn - trzeba tu zrobić wielki ukłon przed doborem aktorek, które w Polsce nie tak bardzo, ale w Stanach są dla wielu dzieciaków wzorami do naśladowania. Grająca Brit (nie jedyny w filmie ukłon w stronę Britney Spears) Ashley Benson znana jest z roli borykającej się z przeszłością "tej grubej" w popularnym serialu "Pretty Little Liars", a Vanessa Hudgens (jako Candy) i Selena Gomez (Faith) do niedawna były gwiazdami produkcji Disneya. Jako czwartą Korine zaangażował swoją żonę i tak stworzył zbiorowego bohatera, komplet femme fatales w neonowych bikini i białych air maxach na nogach. Kolejną mocną stroną filmu jest James Franco, który wcielił się w Aliena - rapującego gangstera i dilera.
Rewelacyjna jest też ścieżka dźwiękowa. Dla mnie Martinez snuje w niej pieśń o samotności, którą wzbogacają mocne, powtarzane na różne sposoby dialogi bohaterów i telefoniczne rozmowy dziewczyn z rodzinami. Do tego wszystko, co aktualnie na topie - dubstep, Nicky Minaj i cały ten popkulturowy szjs.
Korine bezbłędnie bawi się widzem zarzucając go popkulturową sieczką. Po pierwsze casting. Po drugie wspomniana muzyka i piosenki Britney śpiewane jako hymn wychowanych na jej piosenkach bohaterów, a potem gangsterzy rodem z teledysków, studenckie zabawy, seksowne złotowłose studentki, pornograficzne wyobrażenie o seksie, jednorożce, złote/srebrne zęby Aliena i jego błyszczący zegarek. Korine pokazując to, okrutnie z tego szydzi.
Opowiedziana historia, tak samo jak życie bohaterek, do niczego (przynajmniej dobrego) nie prowadzi. Zostawia nas, tak jak je, bez planu, bez przyszłości, o której cicho marzyły. Każdą z osobna. Nawet bogobojną Faith, która choć bardzo chce dopasować się do otoczenia (zarówno do studenckiej grupy oazowej jak i szalonych koleżanek na feriach) nigdzie nie może odnaleźć upragnionego szczęścia. Korine za taki stan rzeczy obwinia popkulturę, która całkowicie zmienia (wypacza?) spojrzenie młodzieży na doświadczenia życiowe.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz