wtorek, 2 lipca 2013

blat jego bladź

Są takie chwile, głównie zanurzone w oparach zmęczenia, że człowiek rozkłada bezradnie ręce i chce mu się płakać. Na przykład, gdy po raz drugi niekompetencja pracowników sklepu niszczy jego plany i naraża na dźwiganie drewnianego blatu w te i nazad, jakby mu potrzebny był taki właśnie spacer.

Czuję się przybita ciężarem tego blatu. Nie, nie dosłownie, chociaż waży swoje. Kupiłam go w IKEI, gdzie zapewniano mnie w sklepie na dziale kuchennym, że mogą mi go przyciąć i wyciąć co trzeba po odbiorze z magazynu. W magazynie o przycinaniu nic nie wiedzieli i odesłali z dwoma 2,40 m kawałkami litego drewna do domu. Zlitowali się w Praktikerze czy innej Castoramie, gdzie pocięli go na odpowiednie kawałki.

Kolejnym sklepie znalazłam zlew, który mi odpowiadał. Zapytałam czy jeśli przyniosę swój blat to wytną mi w nim dziurę pod ten zlew. Pan w sklepie potwierdził. Zabrałam blat przeznaczony pod zlew na wycieczkę. Gdy dotaszczyłam go na miejsce okazało się, że nie mogą mi tego zrobić, bo blat pochodzi z innej stajni.

Zabijcie mnie, bo boję się próbować w kolejnym miejscu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz