Znacie to uczucie, gdy pragnąc
gorącej relaksującej kąpieli przesadzacie ze stosunkiem wody ciepłej do zimnej
w wyniku czego nogę zanurzacie na kilka sekund w ukropie?
Pamiętacie jak skóra tej nogi
nabiera niezdrowego odcienia czerwieni i piecze niemiłosiernie?
Czasem nawet w panice dmuchacie
na sparzone miejsce w nadziei, że to ukoi wasz ból.
Podobne uczucie towarzyszyło mi
przez ostatnie dwa tygodnie - non stop!
SM postanowił przypomnieć o sobie
przeczulicą prawej połowy ciała, oh yeah! Od palców u stóp aż po żebra prawa
strona ciała nie ogarnia odpowiednio bodźców.
Zaczęło się niewinnie. Zapewne od
długotrwałego zmęczenia, stresów i wyczerpania organizmu. Wystarczyło podnieść
ciężki mebel by uruchomić odpowiednią funkcję SM. Pierwszego dnia myślałam, że
nie wyspałam się na babcinym tapczanie. Drugiego dnia udawałam, że nic mi nie
jest. Nie będę przecież martwić rodziny! Trzeciego dnia pojechałam na rezonans
do szpitala. Gdy wyznałam moje obawy lekarzowi, zaproponował bym została w
szpitalu na terapię sterydami. Bo to rzut. I może się różnie skończyć, a „chyba
nie chce Pani zostać w szpitalu na święta?”. W myśl zasady per aspera ad astra ze
szpitala uciekłam. (swoja drogą pewnie czeka mnie bura od doktora, gdy niedługo
pojawię się tam po wyniki rezonansu).
I się zaczęło… Pogarszać.
Ponad rok temu próbowałam wyjaśnić
tu co znaczy cierpieć na niedoczulicę,
przeczulicę czy zapalenie nerwu wzrokowego. Z całego tego wachlarza objawów nie
przeżyłam wtedy jeszcze hiperestezji. Wyobrażałam ją sobie tak:
Przeczulica (hiperestezja) wzmaga wrażliwość powierzchni ciała na bodźce, takie jak dotyk, dźwięk i inne. Wszystko drażni. Jest za głośno, za mocno, za sucho. Tracisz poczucie humoru i nie znajdujesz żadnych pozytywów.
Teraz już wiem jak jest naprawdę. Przeczulica nie
dotyczy tylko kwestii dotyku i spierdolonej drogi przekazywania przez neurony informacji
o stanie ciała. Nieee. Przeczulica nie tylko boli/piecze/wkurza i psychicznie
wykańcza. Przeczulica potrafi sprowadzić człowieka zamknąć w domu, zawstydzić,
poniżyć i obnażyć wszystkie słabości. I tak przez półtora tygodnia chodziłam
jak debil, bo wiedząc, że zderzenie nogi z ziemią spowoduje dodatkowy ból,
próbowałam stąpać ostrożnie. Koniec końców kończyło się to zwolnionym tempem i
brykaniem jak pingwin po lodzie.
Paradoksalnie - najgorzej było chodzić boso. Wtedy
na podbiciu prawej stopy rozpętywało się piekło. A może najgorzej było schodzić
po schodach? Bo trzeba było trzymać się poręczy i stawiać pokraczne i powolne
kroki w dół? Trudno też było chodzić po zebrze! Serio, za każdym razem, gdy
próbowałam w swój koślawy sposób przemierzyć pasy, miałam wrażenie jakby mi
ktoś dywan spod nóg chciał zabrać.
Dotyk… Dotyk był czymś fascynującym. Kiedy
delikatnie przejeżdżałam palcem po straumatyzowanej skórze, do mojego mózgu
momentalnie docierała informacja o traumie na skalę oblewania skóry wrzątkiem.
Gdy wcisnęłam paluszek mocniej – ból znikał…
Czasami łapałam się na tym, że w łazience przez
lustrem szukałam śladów gigantycznych siniaków, otarć i podrażnień. Potrafiłam
wpatrywać się w zbolałą skórę godzinami i szukać fizycznych objawów tego bólu.
Oczywiście na próżno.
Na koniec zwykle nachodziły mnie myśli o tym jak
fascynującym organem jest nasz mózg. I znów aby nie zwariować wmawiałam sobie,
że to tylko kolejna przygoda. Że to kolejny dowód na to, jak twarda jestem. Chodziłam do pracy, pojechałam na święta do domu, gdzie codziennie musiałam wspinać się po schodach do sypialni. Zasadniczo. Jestem twarda.
Pytanie jak długo?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz